Bywa. Widać i słychać, że wszyscy wokół żyją problemami państwa Clare. Mało prawdopodobne. Bohaterowie są antypatyczni – ona głupia, on psychopata. Zabójcza kombinacja. Jednak nie interesują się ani sobą nawzajem, ani niczym innym, tylko odgrywają konflikt, którego motorem napędowym mają być matactwa i zbrodnie Jamesa z jednej i jakieś bliżej nieokreślone potrzeby duchów zamieszkujących dom państwa Clare z drugiej strony. Dziecko na dokładkę, pojawia się jedynie, gdy to akurat pasuje reżyserom i scenarzystom (Springer Berman/Pulcini – serio? Master-Blaster?). Dzieci takie nie są. Natomiast zarówno żywi, jak i martwi, są w tej produkcji irytująco nierealni, pozbawieni jakichkolwiek wartych rozważenia właściwości.
No to może zaznaczę, że to SPOILER:
Chyba za dużo chciano tutaj upchnąć: nawiedzony dom, przeszłość bohatera (zresztą to nie dom raczej wywołuje w nim te skłonności, jestem w stanie stwierdzić, że dopuściłby się tych zbrodni nawet gdyby mieszkali w normalnym domu, bo przeszłość i tak by go dopadła), problemy małżeńskie, bulimia, romanse po obu stronach (chociaż wiadomo od kogo się zaczęło). Za dużo symboliki i spirytualizmu, przez co film wydaje się miejscami kiczowaty, mogli to zrobić bardziej subtelnie, a nie dawać zbliżenie na tego ducha przy tych barierkach, i te wszystkie sztuczne, na siłę wciśnięte teksty słyszane w głowie bohaterki o tym, że zło uaktywnia się tylko u złych, a dobro u dobrych... No i w ogóle cała ta końcówka, nawiązanie do tego obrazu, na którym marynarz nie trzyma już rąk na sterze, a potem obserwujemy, jak pochłaniają go ognie piekielne... W pewnych momentach jednak wydawał mi się interesujący.
Jest w filmie coś do rozważenia i pytanie, czy reżyser to przemyślał, a widzowie nie zauważyli czy po prostu jest to nieprzemyślane.
Żona pastora jest "przeklęta". Nie wiadomo za co. Z historii wynika, że to pastor był zły... ale...
...to żona pastora (a właściwie matka dwóch chłopców) ukazuje się w nocy dziewczynce i w zabawach na podwórku dziewczynka szepce "rąb, rąb".
Mam taką teorię, że wcale nie ma tam dwóch duchów, ale jest jeden. Duch przeklętej, który wpływa na osoby w domu potęgując ich emocje. Ją z pozoru broni, a jego podjudza. Przez co, tak jak w przypadku rodziców chłopców, historia zaczyna się powtarzać. Zresztą duch ukazany jako duch matki chłopców mówi coś w stylu że "pomogę ci tak, jak ona mi pomogła". Tylko, że ta pomoc może oznaczać śmierć, a nie ratunek i tak też ostatecznie się staje.
Ogólnie to film dość słaby, byt bardzo chciano nawiązać do malarstwa barokowego, a końcówka filmu tak głęboka, że aż głupia.