„Cyber Zone” to niewątpliwie SF klasy "B" (przypuszczam, że można go zaliczyć do filmów z gatunku postapokaliptycznej SF), toteż trzeba przymknąć oko na pewne braki i przystać na umowność. W tym sensie można powiedzieć, że jak wiele tego typu produkcji, jest to film swoiście teatralny. Przede wszystkim futuryzm w sferze wizualnej pojawia się tylko o tyle, o ile jest to już konieczne (tu można było się bardziej postarać), niemniej jednak udało się wytworzyć nastrój, nie dający zapomnieć, że się ogląda film SF. Brak rozmachu, a akcja rozgrywa się w kilku zaledwie miejscach. Momentami jest nawet dobry, ogólnie jednak wypada średnio, jednak nie na tyle, żeby oglądanie męczyło. Marc Singer i Rochelle Swanson jako aktorzy wypadli dobrze, gorzej Matthias Hues, a postaci drugoplanowe - rozmaicie. Sama historyjka opowiedziana dość sprawnie, nie przykuwa do telewizora, ale i nie nudzi. Czyli na dwoje babka wróżyła. Jako ciekawostkę można podać, że sceny w siedzibie pana Reginalda były kręcone w budynku, który służył za kwaterę C.I.A. w filmie "C.I.A.: Code Name Alexa" z Lorenzem Lamasem. Pozycja skierowana raczej do osób nie stroniących od kina klasy „B”. Film dostępny w Polsce na DVD nakładem Videoleader, znanego jako wydawca przeważnie rozmaitych niskobudżetówek, co się zresztą chwali, skoro wypuszczają pozycje, które inaczej trudno było by zobaczyć.