Początek zapowiadał się wnerwiająco, że niby Carrey robi z siebie tego, co nie musi być robotem i
śpiewać automatom, ale z czasem było lepiej i końcówka jest ekstra. Komedią, wszakże, bym
tego nie nazwał, bardziej był to film psychologiczny, pokazujący, że powaga od żartu jest równie
odległa, co prawda od fałszu....
W nie których scenach Jim tak przypominał Colina Farrella, zwłaszcza jak oczy wytrzeszczał
podczas wystepu, a najbardziej jak Elvisa Presleya. Pamiętacie jak Colin grał Bullseye'a,
normalnie jak bliźniaki.
Zdecydowanie najgorszy film Carreya. W ogólnie nie rozumiem postaci którą grał, czy ten człowiek w rzeczywistości był nieco niedorozwinięty umysłowo? Kompletnie nie rozumiem o czym był ten film, ponieważ przedstawili tego gościa, jako żałosnego komika, a wszędzie czytam, że to był jeden z najpopularniejszych komików w...
więcej