Film (niestety) średni, choć lubię azjatyckie bijatyki. Wszytko w nim jest do bólu sztampowe. Nasz bohater, który niczym John Wick w pojedynkę rozwala całe miasto. Przeciwnicy którzy naukę sztuk walki zakończyli w przedszkolu. Przesadna mroczność, bo nie ma chyba żadnej sceny w świetle dziennym.
Najbardziej wkurzało pokazanie Azjatów. Praktycznie każdy drugoplanowy Azjata wygląda w tym filmie jak przygłupek, zachowuje się jak ograniczony umysłowo lub co najmniej co całonocnej imprezie w gimnazjum. Serio? Nasi pierwszoplanowi bohaterowie za to są jak z żurnala wycięci, pomieszanie emo z yuppie - z idealnie opadającą na oko grzywką i piękną białą koszulą. A nasz główny bohater to tajemniczy prawie że slumsiak, który rozwija skrzydła jak go zaboli serduszko. I plot armor - nawet po postrzeleniu, operacji na żywca, wyjęciu kuli, pobiciu, gorączce, wypadnięciu z budynku (wielokrotnie) i mimo ran kłutych, szarpanych i ciętych rozgramia tabuny ochroniarzy.
No fajnie to się ogląda, ale po pewnym czasie staje się to po prostu nudne, a jak do tego dochodzi deus ex machina to w ogóle witki opadają. A szkoda, bo dobrze żarło.