Film, który najszybciej mógłbym podsumować: jest klimat! Już pierwsze sceny bardzo dobrze wprowadzają w nastrój, który utrzymywany jest przez cały film. Czuć szerzącą się wokół zarazę i czuć jakiś spisek. To drugie dość szybko, ale i sprawnie zajmuje miejsce tego pierwszego w krótkim odstępie czasu. Zostajemy zapoznani z większością najważniejszych postaci i raczej polubimy je wraz z upływem czasu. Nawet jeśli zabrakło większej głębii w ich charakterystykach.
Black Death to męskie kino. Nastawione raczej na konkrety i okraszone soczystymi scenami gore. Ten średniowieczny, lecz przede wszystkim mroczny vibe, choć uzyskany tanim kosztem, jest na tyle gęsty, że można go wręcz zjadać chochlą. Film sprawnie przemyca pewne przemyślenia religijne i w pewnym sensie trudno posądzić go o jednoznaczność. Zrobiony jest w taki sposób, żeby każdy widz mógł wyłapać z niego coś dla siebie. I chociaż scenariuszowo nie jest wybitnie zaskakujący, to twist w końcówce robi robotę, a poczynania głównego bohatera w swoim "nowym życiu" nabierają ciekawego wydźwięku w kwestii interpretacji filmu.
Nawet jeśli film jest momentami oczywisty i na pewno brakuje mu trochę oryginalności, to większość niedociągnięć nadrabia kwestiami technicznymi (ładne zdjęcia i scenerie, porządna muzyka) i klimatem. I tak tak... to chyba nie będzie żaden spoiler... Sean Bean ginie.