Zapewne wszyscy kojarzymy poruszenie towarzyszące premierze Czarnej Pantery. Wówczas próbowałem przemówić do rozsądku słowami "ludzie, opamiętajcie się... to nie manifest rasowy, to tylko film". Cóż, po obejrzeniu tegoż obrazu zapytałem samego siebie czy abym na pewno miał rację w swoim pierwotnym stanowisku.
Czarna Pantera pomimo swojej sztampowo-marvelowej formuły jest istotnie manifestem politycznym. Bym powiedział, że rasowym, ale nie tylko wokół tego kręciła się, za przeproszeniem, propaganda tegoż filmu. W pakiecie dostaliśmy poruszenie kwestii przyjmowania uchodźców czy promowanie kobiet. Poza T'Challą i Killmongerem cały pierwszy plan to była płeć piękna. Heh, tylko wątku homoseksualnego zabrakło. Acz... miał być i przez to część SJW miało pretensje.
I stąd też wysokie noty tego skądinąd przeciętnego filmu, zwłaszcza za granicą. Jak trafia w Twoje poglądy to go chwalisz, jak nie to politpoprawność każe Ci się klamkowac. W strasznych czasach żyjemy... Niemniej ja mam to gdzieś i certolić się nie zamierzam. Wykładam kawę na ławę i mówię co mi nie pasuje w tej Afroamerykańskiej, chciałem napisać "perspektywie", ale obawiam się, że "pretensja" to dużo bardziej akuratne słowo.
No bo od czego zaczyna się ten film? Ano czarny zabija czarnego, a jego syn... ma pretensje do białych. I to ma być ten szwarzcharakter chwalony zewsząd za dobrą motywację? Bo moje pierwsze skojarzenie to alt-rightowe memy z Żabą Pepe.
A to dopiero wierzchołek góry lodowej lewicowego odrealnienia. N'Jadaka wprost nawoływał do wyzwolenia dwóch miliardów czarnoskórych braci. I w tym momencie ja się pytam: Od czego/kogo do diabła? Regularnie przytaczany w czasie teraźniejszym kolonializm skończył się 100 lat temu, a Afroamerykanie mają od 53 lat pełnię swobód obywatelskich, a 9 lat temu nawet ich prezydent wygrał wybory. Ileż jeszcze pokoleń musi jeszcze minąć, by to przyjęli do wiadomości? To trochę tak jakby w Polsce skandowano za zniesieniem gospodarki centralnie sterowanej... A i żeby zchecklistować komplet dramy BLM zasugerowano, że nadreprezentacja Afroamerykanów we więzieniach wynika z przesadnej kontroli policyjnej. Ta... a Brajanek dostaje jedynkę za jedynką z maksy, bo się facetka na niego uwzięła. No ludzie...
Dobra, zmieńmy temat, bo się człowiek aby tylko denerwuje... Może powiedzmy o filmie jako filmie? Politykę na chwilę odstawmy na bok. Czarna Pantera to najbardziej sztampowy i leniwy obraz w repertuarze Marvela od dłuższego czasu. To już nawet ostatni Thor był pod tym względem lepszy. W czym rzecz? Ano w tym, że był to film nudny, schematyczny i wręcz zbędny. Uniwersum i bohaterowie kończyli ten rozdział w dokładnie tym samym momencie co go zaczynali. Ot kolejny rutynowy epizod w życiu superbohatera: Pojawia się zagrożenie, najpierw Ci dokopuje, ale Ty się przegrupowujesz, wracasz i finalnie wygrywasz. Ragnarok nie był wybitnym kinem, ale był bardzo ważny epizod w życiu Thora i historii Asgardu.
Skoro o Asgardzie mowa to nadanie nadanie mu fantasy punkowego klimatu w Mrocznym Świecie było dla mnie absurdalne, ale Wakanda to krok dalej, a może i dwa, dalej... tribal punk. Jakby chociaż sensownie scalili te dwa światy, ale nie... z jednej strony mamy wydobywanie wibranu high-endowymi dronami, a z drugiej bitwy toczone na dzidy i nosorożce. Ciężko o większy kontrast. Normalnie jak rozgrywanie partyjki w Cywilizację i zapomnienie o ulepszeniu części jednostek :p Ale żeby nie było, czasami próbowali pożenić nowoczesność z tradycją, ale... pola siłowe chowane pod kocem i krążek wargowy Mursi do garnituru? Ech... nie wiem czy taka alternatywa jest jakkolwiek lepsza.
Co jeszcze można powiedzieć o Wakandzie? Hmm... no są technokratycznym społeczeństwem, ale króla wybierają na Lwiej Skale? Przejmowanie władzy w rytualnym pojedynku jak dla mnie to antyteza zaawansowanego społeczeństwa, ale co ja tam się znam? Skoro o tym mowa to cała ich technologia opiera się na wibranium. Ubrania? Wibranium. Broń? Wibranium. Transport? Wibranium. Energetyka? Wibranium. Komputery? Wibranium. Medycyna? Wibranium. I tak w kółko... wibranium, wibranium, wibranium. Jest coś co ten metal nie potrafi? Taki trochę komiksowy odpowiednik grafenu :P A to wszystko robi z Wakandy gloryfikowaną republikę bananową.
Jedynym źródłem sukcesu jest to, że meteoryt zdecydował się rozbić na ich ziemiach. Chociaż starają się nas przekonać, że to nie do końca prawda. Nawet słyszałem głosy, że Wakanda to "jak Afryka wyglądałaby bez ery kolonialnej". Z grzeczności nie skomentuję tego... Jeszcze jednym z zasugerowanych źródeł sukcesu była izolacja. O tak... jak to działa w realu pokazują nam Aborygeni. Podpatrzeć od sąsiada koło jest łatwiej i szybciej niż wymyślać je samemu od zera. Nawet jeśli ma się taki mózg jak Shuri.
Właśnie, skoro o niej mowa... największa Mary Sue od czasów Rey. Młoda, atrakcyjna, zabawna, zna się na popkulturze, walce, pościgach samochodowych, technologii i medycynie. Jest coś na czym się nie zna? Przy niej jej braciszek szkolony do roli króla i bohatera narodowego wypada wręcz blado. Ba... on ani na jedno, ani na drugie stanowisko zdaje się nie nadawać. Jako władca większość czasu zagranicą bawiąc się na sidequestach. Ja nie wiem, według niego państwo będzie się rządzić samo? A może w tym zadaniu wyręczy go wibranium? No i gdyby chociaż dobrze sobie radził jako vigilante, ale gdzie tam... jest fatalny. Jego akcje wyglądają jak każda moja próba przejścia gry na stealcie. Zaczynam powtarzając sobie "tym razem będę niezauważalny jak Drax", a i tak koniec końców staje na rozwałce jak u Kratosa. Acz jednej rzeczy nie rozumiem... jak to możliwe, że T'Challa drugi raz urządza pościg przez środek zachodniego miasta, a nikt nie zaczął zadawać pytań? Przecież on jest gorszy w utrzymywaniu swojej misji w tajemnicy niż James Bond.
A co do tej misji... ona była znikąd i donikąd, prawie jak sidequest Finna i Rose w kasynie. Jedyne co to nam dawało to tie-in z resztą uniwersum. No i wprowadzenie Erika, ale... to miało tak mało sensu. Killmonger z Klawem porwali wibran z muzeum w Londynie, chciał sprzedać go Bilbo w Seulu, ale Ulysses został porwany, więc go odbił, a potem stwierdził, że leci do Wakandy i zabija wspólnika. Co? Gdzie? Jak? Gdzie tu sens i logika? Skoro od początku chciał do Wakandy to po co ta szopka w Seulu? Skoro chciał użyć Klawa jako przepustkę do Wakandy to po co ta szopka w Seulu? No ja rozumiem, że tego potrzebowała fabuła, ale czy nie mogłoby to mieć więcej sensu?
Skoro o N'Jadace i sensie mowa... gościu był trenowany przez elitarną komórkę CIA odpowiedzialną za niszczenie państw od środka, a jego wielki plan to... wbić do Wakandy, wzywać T'Challę na solo i przejąć władzę. Lol... aż mi się przypomniał kawał o zabiciu teściowej Ibupromem. A i w jego backgroundzie w stylu Gary Stu poza tym CIA dodali hurtowe zabójstwa w Iraku, Afganistanie, Syrii, Libii i tak dalej, i tak dalej... No fajnie, ale w jego queście to równie przydatne jak granie na klarnecie. Co innego zdejmować terrorystów z karabinu, a co innego pokonać urzędującego króla w pojedynku na dzidy.
A co do urzędujących króli. Jeśli został prawowicie wybrany tj. pokonał swojego poprzednika we walce na Lwiej Skale to te Łyse Strażniczki są mu winne dozgonną lojalność. No chyba, że go nie lubią, wtedy nie. Swoją drogą w koronacji Killmongera brakowało jednego kroku, jego rytuału... Teraz to on powinien stanąć nad wodospadem i czekać na czelendże. Rety... w pesymistycznym wypadku te konklawe może trwać i trwać. Aż się skończą wojownicy królewskiej krwi.