4 film Kechiche'go, a zdaje się on nadal szukać swojego stylu. Tworzy coś pomiędzy epickim stylem narracji właściwym zdobywcom Oscarów, a kinem typowo Europejskim, gdzie sceny dłużą się w nieskończoność. W przeciwieństwie do wielu współczesnych twórców, Kechiche lubi szybki montaż. Pierwsze dwie sceny trwają 20 minut, ale kamera wciąż zmienia perspektywę, starając się pokazać jak najwięcej z każdego miejsca. Nie spieszy się jednak z popychaniem samej akcji do przodu. Gra z nami w jakąś dziwną grę "czy to scena skończy się pierwsza, czy my odwrócimy wzrok?". Coś w tym jest, ale niecierpliwi i posiadacze słabych nerwów mogą nie wytrzymać.
"Czarna Wenus" to powolne studium uprzedmiotawiania człowieka. Bohaterka powoli traci coraz większą kontrolę nad własnym życiem. W drugiej scenie zabiera jej się honor. W następnych prywatność, prawo do własnego ciała, osobowość (nikt nie słucha historii jej życia, dziennikarze wolą by uważano ją za księżniczkę- tak jest ciekawiej) oraz marzenia. Finał (który możemy obejrzeć już na początku) jest ekstremalnie dosłowny. Saartjie zostaje przedmiotem-eksponatem. Reżyser pokazuje prawdziwą historię, starając się wyjaśnić jakie powody mieli oprawcy bohaterki, by zabrać życie jeszcze oddychającej osobie. Setki usprawiedliwień możemy zobaczyć w monologach między upiornymi przedstawieniami.
Dawno czegoś tak okrutnego nie widziałem. Ten film jest aż do przesady przepełniony łzami i upokorzeniem. Nie jestem pewien czy to jego wada, czy zaleta. Niemniej na prawdę ostrzegam- atmosfera po prostu wgniata w fotel.
Ocena w skali stopniowej jest nie do wystawienia. Warto zobaczyć i samemu się przekonać. Gwarantuję mnóstwo sprzecznych uczuć.