Zacznę od tego, że spodziewałem się filmu związanego z samą katastrofą, a nie z tym co po niej zostało po 30 latach. No ale ok, przejdźmy dalej. Zgadzam się w pełni z jedną z recenzji, której autor krytykuje fabułę. Faktycznie sprawia ona wrażenie stworzonej na siłę. Gdyby nie sceneria, to sama historyjka zasługiwała by co najwyżej na notę 2. Takie opuszczone miasteczko samo w sobie jest świetnym motywem, więc to co zostało zrobione w filmie tym bardziej sprawia wrażenie zrobionego na siłę. Stworki/mutanty goniące bohaterów to oklepany standard, więc podejrzewam, że coś takiego może zrobić wrażenie co najwyżej na nie wprawionych w horrorach widzach.
Kolejny minus, to sam sposób pokazania Prypeci/Czarnobyla. Otóż widziałem zdjęcia zrobione przez moją kuzynkę, która była tam na miejscu jakiś czas temu. Zrobiły one na mnie ZNACZNIE większe wrażenie, niż materiał nakręcony przez twórców "Czarnobyl. Reaktor strachu".
Podkreślę, że gdy wydarzyła się katastrofa w Czarnobylu miałem 2 latka, ale do dziś pamiętam smak płynu lugola i chyba właśnie kwestia samego promieniowania i ewakuacji ludzi z zagrożonych terenów jest najciekawszym tematem dotyczącym Czarnobyla, bo jest przede wszystkim prawdziwa. Wniosek mam chyba jeden - na temat Czarnobyla dobre filmy, mogą być jedynie dokumentalne, albo przynajmniej dokumentalizowane.
A tak na marginesie: pamięta ktoś z początku lat 90-tych te plotki/newsy jakoby grasował po Polsce niejaki liso-zając, będący zmutowanym efektem tamtego wybuchu? Dla mnie to był jeden z bardziej emocjonujących newsów wczesnego dzieciństwa :D