Ten film to przykład bardzo umiejętnie połączonych gatunków: horroru i fantasy. Do tego trzeba dodać, że historia jest opowiedziana 'z jajem', skrząca się zabawnymi dialogami, a kiedy trzeba trzymająca w napięciu. Grozy jest tu mało, więcej czarnego humoru ale wszystko jest tak fajnie wymieszane, że seans dostarcza bardzo pozytywnych wrażeń. Od strony technicznej jest całkiem nieźle, choć efekty specjalne zdążyły się już bardzo zestarzeć(film nie miał dużego budżetu). Aktorzy dają z siebie wszystko. Richard E. Grant to obdarty dzikus, Julian Sands - przystojne wcielenie zła(podobnie wykorzystano powierzchowność bohaterów w RYCERZU ZŁYCH MOCY), a Lori Singer to zabawna trzpiotka, której dialogi z Grantem skrzą dowcipem. Całość pięknie wyreżyserował Steve Miner - twórca dwóch odsłon "Piątku 13-ego".
7/10