Postaci znów biegną i wykrzykują swoje pełne emocji kwestie, znów nie wystarcza im wiele, by uciec się do przemocy albo zacząć igraszkować, a reżyser znów daje nam coś w stylu kinofilskiego metatekstu. Przyznam, że jestem rozbity – nie wiem, czy autorowi wypisały się już pisaki, czy po prostu wciąż robi to, co uważa za słuszne w sztuce. To zawsze problem w ocenie, bo wybitni twórcy niejako cały czas robią ten sam film i trudno jest odgadnąć, z jakich pobudek.