Filmy Yasuzo Masumury są w Polsce praktycznie nieznane a szkoda. Japoński reżyser nie
przymilając się widzom bezkompromisowo obrazuje rzeczywistość stawiając tezy aktualne bez
względu na lata w których obraz powstał. Tak jest i w „Czerwonym aniele”.
Młoda pielęgniarka Sakura Nishi w czasie trwania wojny Chińsko-Japońskiej wysłana zostaje
do szpitala polowego niedaleko linii frontu. Podczas codziennych obowiązków obserwuje
okrucieństwo wojny doświadczając go również na sobie. W czasie gdy wszelkie normy
społeczne przestają obowiązywać górę bierze prawdziwa natura człowieka. Najniższe instynkty
dają o sobie znać zrównując człowieka do poziomu dzikiej bestii. Zezwierzęcenie obejmuje
każdego bez względu na to przyjaciel czy wróg. Zachować ogólnie pojętą równowagę psychiczną
jest niezwykle trudno. Ludzie tworzą sobie wewnętrzne światy, ułudę dzięki której są w stanie
przetrwać nie tracąc do końca zmysłów. W tym chorym świecie dwie istoty odnajdują się po to by
spróbować odtworzyć namacalną bliskość. Pobudki odmienne cel taki sam. Doświadczenie
wspólnej cielesności, namiętność która między bohaterami się rodzi służy im za namiastkę
normalności której chwytają się niczym ostatniej deski ratunku. To jedyny pewnik nad którym
będą posiadać kontrolę zatracając się w nim.
Film zdominowała dwójka głównych bohaterów. Postacią młodej pielęgniarki Masumura
dekonstruuje stereotypowe postrzeganie azjatyckich kobiet pierwszej połowy XX wieku. Odwraca
hierarchię rządzenia patriarchalnego społeczeństwa Japonii wysuwając na czoło jednostkę
najsilniejszą. Jego wersja kobiety to nie tylko istota najmocniejsza, dodatkowo z łatwością
uzależnia mężczyzn od siebie powodując utratę przez nich sprawowanego od wieków
przewodnictwa w każdej dziedzinie ludzkiej egzystencji. Jedyne co w tej sytuacji samcom
pozostaje, to pokorne schylenie głowy i żebranie o jakikolwiek ochłap rzucany przez samicę.
Dzieje się tak gdyż kobieta nabrała świadomości, iż posiadła broń absolutną, oręż nie do
przebicia - seksualność. Dla owej seksualności samce są w stanie zrobić wszystko pogrążając
się w poniżeniu całkowitym. Reżyser rozbija posągowy wizerunek mężczyzny samuraja –
niezłomnego pana własnej osoby.
W tym kontekście najciekawszą postacią (oprócz głównej bohaterki) zdaje się być dr Okabe. Od
samego początku prezentuje zgoła odmienną, w porównaniu z innymi mężczyznami, postawę
wobec bohaterki. Zdaje się być poniekąd ślepy – do pewnego stopnia – na jej zewnętrzne,
kobiece przymioty. W tej postaci jest jednak spora przewrotność. To nie silna wola, honor, czy
szacunek trzymają w ryzach męską chuć lecz nabyty „defekt”. Biorąc ten fakt pod uwagę nie
wiemy do jakiego stopnia to właśnie impotencja bohatera wpłynęła na rozbudzenie kobiecej
miłości. Czy przypadkiem uczucie nie żywiło się nadzieją uzdrowienia „złamanej duszy” (i nie
tylko) nieszczęśnika? Ostatecznie reżyser przywraca męski honor w końcowej przejmującej
scenie: spod zgliszcz bezsensownej wojny wyłania się obraz mężczyzny zrehabilitowanego -
mężczyzny dzierżącego w dłoni złamany oręż – symbol tego kim był i kim na powrót stał się
dzięki owej kobiecie – samurajem.