Niestety wypluł wcześniej "Porachunki", "Przekręt" i resztę naśladowców, a nie okłamujmy się - sporo zyskał na efekcie świeżości.
Guy Ritchie jest jak Karolak - potrafią tylko jedną rzecz - Ritchie robić filmy w stylu Ritchie, Karolak grać Karolaka. Film w sumie ok, o ile nie jest się uprzedzonym do maniery Guya, ale ani przez sekundę nie czułem większego zaangażowania i zaciekawienia. Coś jak piwo, którego smak znasz od lat, i ciężko mieć orgazm kupując czteropak na piątek.