Spodziewałem się miłej i subtelnej komedii, może romantycznej, może niekoniecznie. Starałem się nie sugerować sloganami „film twórców największego hitu sprzed kilku lat, który reklamowaliśmy jako film twórców największego hitu....”. Zazwyczaj słowem-kluczem do rozwikłania zagadki jest tutaj słówko „twórców”. Pojęcie bardzo szerokie, może oznaczać oczywiście reżysera albo scenarzystę (wówczas z pewnością jednak nikt nie próbowałby tego kamuflować), może też oznaczać producenta, aktorów, operatora, montażystę, makijażystkę, statystów czy kogokolwiek innego. Tutaj jednak kudosy za odwagę, na plakacie możemy zobaczyć dokładnie dzieło jakich twórców zobaczymy. Co nie zmienia jednego: jeżeli film musi powoływać się na sukces innego filmu, to zazwyczaj oznacza, że ktoś, kto ten film widział i go promuje sam nie wierzy w jego sukces. W tym przypadku całkowicie go rozumiem.
Więcej tu: http://slesz.blogspot.com/2013/03/daje-nam-rok-2013.html
Przeczytałem go już po obejrzeniu filmu i myślę, że nic by nie dał. Wiem, czym jest pastisz, sarkazm, komedia sytuacyjna, nie obruszają mnie odważne żarty, nie obruszył mnie nawet fiut czy obsceniczne zdjęcia pary młodych. Po prostu humor tu zastosowany był tym najprostszym, wychodzi lenistwo autora scenariusza. Nie pomaga nawet nabijanie się z klasyków komedii romantycznych z Hugh Grantem (bardzo niesubtelne). Udały się raptem dwa, może trzy żarty, a to zdecydowanie za mało żeby zapomnieć o całej masie tych niepotrzebnych i wymuszonych, a także o miałkim i mało porywającym głównym wątku. Wielka szkoda, gdyby całość była na poziomie żartu z "Octopussy", a resztę dopracowano by, z pewnością byłby to film przynajmniej dobry. Jak widać, sam pomysł nie wystarczy.
a to w sumie nie wiem co powiedzieć , a nieczęsto mi się to zdarza :) , ja się dobrze bawiłam np. śmieszyło mnie stropienie panny młodej na przemowie drużby i miny mniej tolerancyjnych gości, którzy oczekiwali sztampowego toastu, dowcip o druhnach pozornie prostacki na tle min dwóch małych dziewczynek i pana Młodego nabierał świeżości, postać Amerykanina, który podsłuchał rozmowę na swój temat a później palnął przemowę , która łączyła sarkazm z jawnym kpieniem ze stereotypów, tempo za którym nie nadążały interlokutorki i ich miny bezcenne. Komedia poruszała ważne tematy relacji międzyludzkich, była prowokacyjna i dobrze, specjalnie plakacik w różu na żer rzucili, A końcówka super . Anty rom-com jak dla mnie zabawny. Może Ty mimo, że wiesz o tych środkach aktorskiego i reżyserskiego wyrazu to jednak w praktyce wolisz by były łagodnie dawkowane i nie raniły uczuć co wrażliwszych na tabu osobników,
Po filmie takim jak ten przekonuje się do czytania opinii na filmwebie. Zmarnowany czas, 2-3 śmieszne żarty. Momenty, w których było mi przykro i niezręcznie. Można sobie odpuścić. Nawet akcent aktorów w filmie taki mało brytyjski...
No cóż... dobrze, że miałem kinder bueno... Nudnawy. Znaczy było kilka takich na prawdę zabawnych momentów ale wydaje się jakby na początku wpadli na pomysł kilku fajnych i zabawnych "gagów" i wokół tego napisali resztę. Nie poruszyła mnie ani trochę.
Dobijała mnie, nie wiem..nieporadność ? młodej pary... Już sama przemowa p. młodego, twarz, głos, włos...świadczyła o tym, że nie zna drugiej osoby. Psycholog? Ja bym wyszedł gdybym do takiego trafił..porada psychologa do błyskotliwych nie należała. Nie poruszyła mnie..jego "przesłanie" o relacjach między ludzkich było płytkie tak jak humor (wyłączając kilka udanych scen)