Oczywiście mówimy tu o produkcji niskobudżetowej. Taki obraz tego filmu może budzić obawy, ale też i nadzieje dla fanów metalowych slasherów z lat 80 tych. No i uczucia po seansie są równie mieszane, jak były oczekiwania. Niski budżet widać gołym okiem, film nie wygląda pięknie, ale też w oczy nie kole. Kamera pracuje nawet sensownie. Fabularnie jest tu dosyć standardowo. Kapela, któ®ej pierwsza płyta okazała się komercyjną klapą, ma kręcić teledysk w ogromnym opuszczonym budynku. Wraz z nimi jest ich menadżer, reżyser, i jeszcze kilak osób, w tym ich dziewczyny. I jakiś po*eb z workiem na głowie zaczyna ich mordować. Wszystko to jest wybitnie idiotyczne, ale takie już są ramy gatunku. Morderstwa są dosyć krwawe, ale niestety mamy tu do czynienia z marnymi efektami CGI, co psuje efekt. Obsada jest wystarczająco charakterystyczna (ma to w tym przypadku większe znaczenie od gry aktorskiej), ale wku*wiało mnie, że chłopaki z kapeli mieli pomalowane oczy. Rock’n’roll to seks, narkotyki i muzyka, a nie makijaż dla facetów. Nie mniej jednak sama kapela brzmiała nawet ok, mocny rock, a nie metal, zaś muzyka w momentach grozy, tworzyła miejscami nawet niezły klimat. Całość oglądało się przyjemnie, ale podkreślam, że mam dużą tolerancję na amatorskie horrory. Niestety pod koniec zaczęło mnie to lekko męczyć, bo film jest za długi o jakieś 20 minut. Tak więc ujdzie w dużym tłoku, jak ktoś lubi tego typu produkcje.