Pierwszą rzeczą jaka nasunęła mi się na myśl po obejrzeniu "Man on fire" było pytanie :
"Kiedy wyjdzie kolejny film duetu Scott + Washington? "
Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Po niespełna 3 latach pojawił się w sieci zwiastun filmu o bardzo chwytliwym tytule, mowa tu oczywiście o "Deja Vu". Nie ukrywam, że zwiastun naprawdę robi wrażanie. Pościg samochodów,wybuch statku ,no i oczywiście tzw. ENIGMA ,czyli tajemnica wspomnianego zjawiska. Trailer w pewnym sensie przygotowuje nas na coś niezwykłego, widzimy doskonałe tempo oraz zarys fabuły.
Po bardzo długich wyczekiwaniach na film w końcu byłem w stanie go obejrzeć...
Pierwsze co się nasuwa po seansie : "TO JUŻ KONIEC? TO TYLE?
I w tym wypadku pytania nie określają zadowolenia, lecz niestety rozczarowania.
Film zaczyna się ogromnym wybuchem statku z "obywatelami" na pokładzie. Już sam wybuch świadczy o tym, że producentem filmu jest Jerry Bruckheimer(a może to wcale nie Michael Bay jest odpowiedzialny za patos w swoich filmach?).Wybuch bowiem opiewa w liczne efekty specjalne i niepotrzebne ujęcia coraz to poszczególnych latających ciał. Po wypadku do akcji oczywiście wkracza policja ,której ważną "komórką" jest policjant grany przez Washingtona. Po 10 minutach okazuje się jednak ,że z wody wyłoniono kobietę, która nie zginęła podczas wybuchu, lecz przed nim. Od razu nasuwają się pytania : kto? , co? , jak?, gdzie? i kiedy?. Oczywiście nasuwają się one naszym bohaterom, bo nas póki co to nie rusza. Okazuje się, że ktoś jednak zdetonował statek umieszczoną bombą w samochodzie z niższego pokładu. Samochód okazuje się być własnością pani zmarłej wcześniej. Tyle na początek i tu właściwie film mógłby się zakończyć, bo to co dzieje się potem to jest już istnym cyrkiem. Albowiem istnieje pewien program, który widzi każdą sytuację ,która miała miejsce 4 dni temu, a co najlepsze, potrafią wysłać ludzi w przeszłość.
Po licznych bełkotach o Einstein?ie oraz czasoprzestrzeni wiedziałem, że filmu już nic nie uratuje. I tak też się stało. Sam tytuł sygnalizuje nam coś niezwykłego, niewytłumaczoną tajemnicę .W filmie natomiast słowa "deja vu" nie padają ani razu. Tym samym film niczym nie wyróżnia się z grona pozostałych średnich filmów sensacyjno-sf. Scenarzysta chyba przepisał pojedyncze sceny z książki Dicka na swój sposób i wplótł je w nieciekawy przebieg innych . Jedyne co zasługuje na plus to oczywiście rola D.Washingtona, który właściwie przyzwyczaił już nas do pewnego poziomu, poniżej którego nie schodzi.
Reasumując spodziewałem się o wiele lepszego filmu po "S" .Można wywnioskować, że nie dobrym zabiegiem jest jego współpraca z panem Bruckheimerem, gdyż nie oszukujmy się ,ich wspólne "dzieci" również nie były perłami kinematografii, a wystarczy Scotta wypuścić na chwilę samego i "bach" tworzy dobre filmy :"Man on fire" , "Spy game"
Moja rada.Obejrzyjcie lepiej "Raport Mniejszości" ,który nie dość ,że jest wspaniale nakręconym thrilerem sf to biorąc pod uwagę to co tutaj się wycznynia , ma więcej wspólnego ze zjawiskiem deja vu niż sam film "Deja vu"
Ocena 5/10
Tak.. zgadzam się
tylko, że w Twojej wypowiedzi... brzmiało streszczenie filmu
pomijając Denzel'a bo to rzecz jasna nie zawodny aktor zgadzamy się.
Ale... może jednej rzeczy nie dostrzegłeś... uważam, że ta doskonałość w terenie i inne oczywiste rzeczy w śledstwie są wynikiem jakiegoś Deja Vu, bo jednak Doug już co najmniej raz wcześniej badał teren przed pierwszą sceną filmu(tj, już podróżował w czasie conajmniej raz...)
Zgadzam się, iż fakt że można było cofać się w czasie był naciągany...
także z tym, że sceny z książki Dicka pojawiają się...
Ale i tak film jest na poziomie, może nie to na co czekaliśmy ale na poziomie :)
Sam mam pretensje do Scotta, że wciąż nakręca filmy z Bruckheimerem. Dzięki czemu wciąż wychodzi to samo - takie wygładzone kino dla wszystkich. Niestety to jest szoł-biznes, który rządzi się raczej chamskimi prawami. "Man On Fire" mimo paskudnie słabego scenariusza należy do najbardziej pamiętanych (i kontorwersyjnych) filmów ostatnich lat. Amerykańscy krytycy jednak mają swoje pomysły na kino - film zjechali wciąż wspominając rewelacyjnego ich zdaniem "Wroga Publicznego", który kinem zwykłym po prostu był. Kolejny autorski film Scotta - "Domino" krytycy wręcz orzygali i spuścili wodę. Tymczasem Bruckheimer kupił za 5 mln całkiem dobry scenariusz celem go spłycenia. Co prawda zatrudnił Scotta, ale na wakacje nie wyjechał stojąc na straży typowej dla siebie tandety. Zaangażował speców od pościgów filmowych - tych samych co w "Bad Boys2" oraz "The Island", więc jakoś dziwnie podobnie wypadają te sceny. Do montażu też już nie dopuszczono Wagnera, a Lebenzona. Kilka innych podobnych zabiegów i tak Scotta stłamszono... po raz n-ty. Szkoda...