Diabeł i Daniel Johnston

The Devil and Daniel Johnston
2005
7,6 435  ocen
7,6 10 1 435
Diabeł i Daniel Johnston
powrót do forum filmu Diabeł i Daniel Johnston

Nieporozumienie

ocenił(a) film na 2

Film chyba mocno ucierpiał w moich oczach z powodu "Skoków narciarskich parami". Stało się tak za sprawą samej konstrukcji filmu Feuerzeiga, która zawiera wszystkie elementy, jakie film Mashimy wyśmiewał. Nie potrafiłem zatem wziąć na poważnie "Diabła...". Co więcej film zupełnie nie wyjaśnia kultu wokół osoby Johnstona, koncentrując się głównie na jego biografii, a w szczególności chorobie. Tę udało się reżyserowi ukazać w sposób wiarygodny, w szczególności na tle zaślepienia otoczenia na jego stan psychiczny. Jednak fenomen, jakim była (czy też jest) jego postać pozostał dla mnie tajemnicą, a to jest jedyna rzecz, jaka w tym filmie mogła mnie zainteresować.
Szczerze przyznaję, że męczyłem się na filmie straszliwie. Dla mnie to stek bzdur z kilkoma perełkami, na które nie warto jednak tracić prawie dwóch godzin życia.

ocenił(a) film na 10
torne

"Stało się tak za sprawą samej konstrukcji filmu Feuerzeiga, która zawiera wszystkie elementy, jakie film Mashimy wyśmiewał."

To znaczy jakie?

ocenił(a) film na 2
Manni

Rekonstruowanie zdarzeń, specyfika narracji wyliczająca sukcesy i kontrapunkty tragiczne, kładzenie akcentu na emocje zamiast zajmować się tym, co naprawdę istotne

ocenił(a) film na 10
torne

))Rekonstruowanie zdarzeń,

Hmm, myślałem, że to jedna z ról dokumentu ;)

))specyfika narracji wyliczająca sukcesy i kontrapunkty tragiczne,

Tysiące dokumentów ma taką narrację. Choć ja tam nie dopatrzyłem się jakiegoś 'wyliczenia' - mieliśmy tam doczynienia raczej z chronologicznym układem zdarzeń

))kładzenie akcentu na emocje zamiast zajmować się tym, co naprawdę istotne

Jeśli emocje nie są istotne... to nic nie jest.


ocenił(a) film na 2
Manni

))))Rekonstruowanie zdarzeń,
))Hmm, myślałem, że to jedna z ról dokumentu ;)

Ale robienie z tego telenoweli to lekka przesada. A "Diabłowi..." niewiele brakuje do "Klanu"

))Tysiące dokumentów ma taką narrację. Choć ja tam nie dopatrzyłem się
))jakiegoś 'wyliczenia' - mieliśmy tam doczynienia raczej z chronologicznym
))układem zdarzeń

I jak wyżej. W filmie jest wylicznka wzlotów i upadków, z której powstałaby niezła telenowela, jednak film nie ma większego sensu. Poza wyliczaniem kolejnych epizodów film nie daje widzowi nic więcej. Oczywiście, że tysiące dokumentów ma taką formę. Dla nich miejsce jest w "Uwadze" nie zaś na konkursach.

))))kładzenie akcentu na emocje zamiast zajmować się tym, co naprawdę istotne
))Jeśli emocje nie są istotne... to nic nie jest.

Epatowanie emocjami dla samego wzbudzania emocjii to zmora dzisiejszej rozrywki. Tymczasem, jak pisałem pominięte zostały najistotniejsze (przynajmniej dla mnie) kwestia. Fundamentalne pytania o procesy społeczne i istotę człowieczeństwa, o których zadanie aż prosi się biografia Johnstona, tu pozostały nie zadane. Jak to się stało, że ten nie potrafiący grać czy śpiewać schorowany człowieczek stał się swoistą ikoną kultury? Gdzie kończy się talent a zaczyna szaleństwo? Czy w ogóle u Johnstona mamy do czynienia z szaleństwem, a jeśli tak to jaki związek ma on z buntem i wolnością jednostki do samostanowienia? Itp. Itd.

ocenił(a) film na 10
torne

))Ale robienie z tego telenoweli to lekka przesada. A "Diabłowi..." ))niewiele brakuje do "Klanu"


))I jak wyżej. W filmie jest wylicznka wzlotów i upadków, z której powstałaby niezła telenowela, jednak film nie ma większego sensu.

Jakiej telenoweli? On po prostu opowiedział jego życie. A to, że było przepełnione mnóstwem mniej lub bardziej dramatycznych wydarzeń, nie znaczy, że jest to telenowela...


))Poza wyliczaniem kolejnych epizodów film nie daje widzowi nic więcej. ))Oczywiście, że tysiące dokumentów ma taką formę. Dla nich miejsce jest w "Uwadze" nie zaś na konkursach.

A jak wiele dokumentów oglądasz? Bo z tego co widziałem w swoim życiu (w tym także na festiwalu), to wszystkie filmy biograficzne miały taką konstrukcję.

))Tymczasem, jak pisałem pominięte zostały najistotniejsze (przynajmniej ))dla mnie) kwestia. Fundamentalne pytania o procesy społeczne i istotę ))człowieczeństwa, o których zadanie aż prosi się biografia Johnstona, ))tu pozostały nie zadane.

Procesy społeczne? Istota społeczeństwa? O tym są setki filmów, w tym dokumentalnych. wolę posłuchać ciekawej historii niż od nowa wałkować ten temat.

))Jak to się stało, że ten nie potrafiący grać czy śpiewać schorowany ))człowieczek stał się swoistą ikoną kultury?

To jest kwestia wrażliwości - ja, oglądając film, zrozumiałem to od razu.

))Gdzie kończy się talent a zaczyna szaleństwo? Czy w ogóle u Johnstona ))mamy do czynienia z szaleństwem, a jeśli tak to jaki związek ma on z ))buntem i wolnością jednostki do samostanowienia? Itp. Itd.

Problem w tym, że ty oczekiwałeś od biografii muzyka filmu zupełnie innego, bynajmniej z biografią nie związanego. Tymczasem reżyser chciał po prostu opowiedzieć historię człowieka, którego muzykę kocha. Faceta, który całe swoje życie poświęcił walce z demonami umysłu, nieprzystosowanego, a jednak lubianego. Ty chciałeś oceny i analizy zjawiska, a on - Daniela Johnstona.




ocenił(a) film na 2
Manni

No dobra, reżyser 'po prostu' opowiada o życiu Johnstona. Ale po co? Dla mnie to było co najmniej niejasne. Dlaczego akurat Johnston. Jest przecież wielu psychotycznych megalomanów. Co w nim jest takiego, że poświęcony jest mu cały film. Na to nie ma w filmie odpowiedzie, jest owo po prostu opowiedziane życie. I jako 'storyteller' reżyser też niczym specjalnym pochwalić się nie może. Ja tam wolę "Tarnation", bo przynajmniej formę ma odmienną.

Skoro zrozumiałeś jego sławę, to może się podzielisz tym zrozumieniem. Ja cierpiałem katusze, kiedy słuchałem tego tak zwanego śpiewu. Teksty czasem całkiem niezłe, lecz nie aż tak rewelacyjne.

Co do moich oczekiwań, to idąc na film nie miałem żadnych, gdyż po prostu nie miałem zielonego pojęcia o Danielu Johnstonie. Te pytania zrodziły się we mnie w trakcie projekcji i na żadne z nich film ten nie udzielił mi odpowiedzi.

Ps. Co do tego nieprzystosowania to muszę zaoponować. To jedno wydaje się reżyserowi wyszło dość dobrze. Pokazał, że choroba, owo pozorne nieprzystosowanie jest czymś wręcz odwrotnym, to wynik nieświadomego procesu adaptacyjnego, który pozwolił Danielowi ustalić kompromis pomiędzy dzwiema przeciwstawnymi siłami: ultrachrześcijańską tradycją w jakiej się wychował i pragnienie niezależności i nieograniczonej indywidualności.

ocenił(a) film na 8
torne

A może po prostu koleś był dość ciekawą, szaloną postacią, robił genialną muzykę, a przy tym wszystkim był zwykłym nastolatkiem szukającym wrażeń i jego życie może inspirować tysiące ludzi. Życie, stary, takie jest i tu właśnie to dostajemy. Co ty byś chciał? No nie dogodzisz. Popatrz na ten film tak po prostu, bez mądrzenia się i z dystansem.

ocenił(a) film na 2
Zygfryd666

Może koleś i "był po prostu" taki czy owaki. OK. Ale ja nie odnoszę się do prawdziwej osoby, a do filmu, który powstał. Bohater czy temat nie jest tożsamy z filmem.

ocenił(a) film na 8
torne

Stary, jeśli nie potrafisz docenić podstawowej tutaj jednak rzeczy jaką jest jego muzyka (i osobowość), to jak możesz zrozumieć lub poczuć ten dokument. Dla mnie to jest tak proste, że aż niewytłumaczalne. Daniel Johnston to jeden z najbardziej prawdziwych twórców piosenek, który nie dość że był autentyczny i niczego nie udawał, to jednocześnie potrafił wyrazić to co czuło i czuje mnóstwo ludzi. Powiem tak - można śpiewać pięknie, ale zupełnie nie rozumieć tego o czym się śpiewa (albo po prostu wyśpiewywać głupoty), a można "zawodzić" jak Daniel Johnston i po prostu robić to przejmująco, pięknie i niezwykle mądrze.

ocenił(a) film na 2
Zygfryd666

Najwyraźniej się nie zrozumiemy. Bo ty znowu mówisz o bohaterze filmu a nie o filmie.

Ja też mógłbym uważać, że Johnston robi to przejmująco, pięknie i niezwykle mądrze. Ale w filmie tego nie widzę. Nie czuję, by właśnie o tym chciał opowiedzieć reżyser. A to co reżyser pokazuje, jest moim zdaniem kompletnie nieadekwatne, nieuzasadnione i robi postaci większą krzywdę niż zasługę.

Jako dokument uznaję ten film za rzecz gorszą od materiałów w tvn-owskiej Uwadze

ocenił(a) film na 8
torne

No dobra, może rzeczywiście tego zabrakło. Chyba rozumiem o co ci chodzi. Ale do tego możesz dojść sam słuchając jego muzyki, tekstów.

ocenił(a) film na 2
Zygfryd666

No właśnie. A zatem po co film?

ocenił(a) film na 8
torne

Film ten dla mnie był dopiero 2 wyborem. Najpierw sięgnąłem po muzykę gościa i bardzo mi się spodobała. Następnie słyszałem coś o jego życiu i dowiedziawszy się o filmie pomyślałem, że o dowiem się więcej o tym jaką osobą był Daniel i coś więcej o jego chorobie. Dowiedziałem się. Oczywiście to będzie zawsze film, ale właściwie takie same zarzuty możesz odnieść do wielu filmów i moim zdaniem filmy nie zawsze są po to żeby przekonywać cię o geniuszu twórcy. Jeżeli sięgasz po taki obraz nie znając twórczości artysty, to czasem możesz czuć się nieco rozczarowany, ale tui już nie mogę ci pomóc. Choć pewnie po części też masz rację - mogło być więcej na temat samej twórczości. Warto jednak czasem samemu do tego dojść, a nie traktować takiego filmu jako odpowiedzi na wszystkie pytania. Nie sądzisz?

torne

Trudno czytać podobne brednie jak powyżej " Co więcej film zupełnie nie wyjaśnia kultu wokół osoby Johnstona, koncentrując się głównie na jego biografii, a w szczególności chorobie. " Nie pomyślałeś nawet przez chwilę, że kult ten zrodził się właśnie z powodu Jego niezwykłej biografii? Jako rzecz naturalna? Czy żebyś mógł zrozumieć kult wokół Holderlina potrzebujesz wyjaśnienia mechanizmów całej epoki w jakiej żył na każdym kroku? Dokumenty jak ten liczą jednak że trafi się im widz z elementarnym wykształceniem i wrażliwością, któremu nie będzie trzeba co chwila tłumaczyć specyfik kultur i zjawisk twórczych. Rozumiem że nie mogąc temu sprostać wyciągasz jako autorytet ironiczny dokument jakiegoś Japończyka (znanego z jednego dokumentu pouczającego jak dokumentów nie robić, to trochę jak Alan Sokal który zgrabnymi manipulacjami chciał anulować niemal całą XX wieczną humanistykę której po prostu nie zrozumiał, będąc samemu co najwyżej dobrym akademickim wykładowcą), który gdyby odbierać we wszystkim na poważnie pozbawilibyśmy się najwybitniejszych dzieł dokumentu w ostatnich co najmniej 50 latach, a już taki Herzog musiałby być zniszczony z całym ceremoniałem.
W samym dokumencie pojawiają się na tyle reprezentatywne fragmenty twórczości, życiorysu, choroby, a także kluczowej dekady dla Johnstona że bez trudu można wysnuć sobie samemu wszelkie tła, pominięcia itd. Po za tym film znakomicie wpisuje się konstrukcyjnie, fabularnie w amerykańską szkołę minimalizmu, zresztą jak sam Johnston, który wrasta w mit amerykańskiego samouka, pioniera prostoty, konstruktora (Ives, Henry Partch, Leadbelly, Yahowa 13, czy Lovecraft, Whittman) . Trzeba głęboko nie znać amerykańskiej poetyki, żeby aż tak bardzo nie pojąć tego dokumentu, tej postaci, tej konstrukcji.