Cudeńko, które przypomniało mi jak za gówniarza siedziałem z dziadkiem i wałkowałem filmy z Eastwoodem przemierzającym prerię w ponczu, przy akompaniamencie
Ennia Morricone :). Oczywiście Tarantino pododawał swoich przedziwnych przypraw dostosowując historię do swojego geniuszu przy tworzeniu scenariusza, oraz
późniejszym przenoszeniu całości na Srebrny Ekran. Jeśli jednak mam być szczery, to "Bękarty Wojny" podobały mi się ociupinkę bardziej :). Christoph Waltz lśni i zjada
występy (genialne przecież!) pozostałych aktorów. Jeden z niewielu moich ulubionych aktorów. Poznałem go dopiero przy "Bękartach Wojny" (po seansie wiedziałem, że
zgarnie Oscara, był bezbłędny), a teraz jestem zmuszony nadrobić zaległości ("Rzeź" Polańskiego już czeka na półeczce, zakupiona i nie rozpakowana z folii jeszcze :) ).
Zarzuty, że "Django" był przewidywalny są typem "Trollingu 7 Zmysłu" (ja to tak nazywam :P), czyli użytkownicy, którzy już podczas napisów początkowych jakiegokolwiek filmu
(a zwłaszcza kryminału! :P) wiedzą kto zabił, jak całość się skończy, ba! wiedzą jak się skończy kontynuacja, której nie ma w planach! :D. Ogólnie nie mam żadnego ale do
Westernu Tarantino. Zachwyciło mnie wszystko, od scenografii, kostiumów (wszystko IDEALNE i IDEALNIE wpasowujące się w konwencję) po plejadę gwiazd, która
pokazuje swój kunszt i "pazurki" :) (obok Waltza wyróżnić trzeba też Samuela L. Jacksona - zagrał świetnie). Cud, miód i orzeszki :). 10/10 z <3
P.S. Quentin, nie strasz kończeniem kariery, głupie żarty się Ciebie trzymają :P