No, trzeba przyznać, że "Dom latających sztyletów" robi wrażenie! Popisowe sceny (zwłaszcza w bambusowym lesie czy jedna z pierwszych, gdy bohaterka "tańczy" w kole z bębnów) mieszają się z w sumie banalnym trójkątem miłosnym, przy czym niezmiennie najważniejsze pozostają wrażenia i niesamowita sfera plastyczna (zdjęcia!). Film porywa i bardzo silnie działa na poziomie estetycznym. Równocześnie ma do zaoferowania zupełnie inną niż nasza kulturę - być może niezrozumiałą i silnie orientalną, ale przez to właśnie ciekawą i niepowtarzalną.
Silnie zapadają w pamięć sekwencje walk, które bardziej przypominają balet, niż krwawą bijatykę -najlepszy jest moim zdaniem moment odbicia więzionej bohaterki przez tajemniczego mężczyznę. Robi wrażenie dynamiczne podążanie kamery za lecącym sztyletem czy strzałą. Ciekawie pokazane są zmiany pór roku; świetne i przekonujące jest aktorstwo. Naprawdę nie żałuję poświęconego czasu (zwłaszcza, że film szedł z opóźnieniem - nasz kochany i zatroskany premier udzielał wywiadu bardzo ostremu i dociekliwemu dziennikarzowi...)!
Z chęcią oglądnę podobne produkcje, gdyż mam w tym zakresie smutne zaległości - "Hero" i "Przyczajony tygrys, ukryty smok". Sądzę, że takie orientalne filmy mają sporo do zaoferowania europejskiemu widzowi. Niewątpliwie są świerzym oddechem, czymś nowym i innym, zajmującym i absorbującym. Zamiast sięgać po koleją amerykańską superprodukcję, warto wybrać coś dla nas odmiennego, zwłaszcza, że coraz więcej podobnych filmów się na naszym rynku przebija - Kar-Wai, "Pusty dom" czy "Pan zemsta". Wystarczy być otwartym na nowe doświadczenia a satysfakcja gwarantowana!
Jeżeli nie widziałeś "Przyczajonego tygrysa" i "Hero", a podobał Ci się "Dom latających sztyletów", to musisz zobaczyć tamte filmy. Mają one te same co plusy co "Dom" ale także ciekawsze fabuły, które nie wydają się pretekstem do pokazania tego świetnie prezentującego się baletu walczących wojowników.
Gdybyś zatem zobaczył w pierwszej kolejności dzieło Lee i "Hero" to ten film nie wydałby Ci się aż tak odkrywczy. Jak dla mnie można zobaczyć, jednak pretekstowa fabuła razi brakiem rozbudowania. Dlatego lepiej nastawić się na estetyczne przeżycie niż ciekawą historię. Bo od strony plastycznej Yimou nakręcił prawdziwe arcydzieło, szkoda tylko, że nie okraszone ciekawszymi bohaterami.
Witaj,
Dzięki za odpowiedź;) Też mam wrażenie, że zacząłem od końca... Ale nic nie szkodzi - zaległości nadrobię w wakacje.
Fabuła rzeczywiście pretekstowa, co innego interesowało reżysera. Klasyczny, zgrany i schematyczny motyw trójkąta był tylko punktem wyjścia dla pokazania efektownych scen - pełna zgoda. Ale sądzę, że to i tak sporo! Sfera plastyczna jest, jakby to ujął wspomniany już Kaczyński, porażająca;) No i na dodatek piękna i uzdolniona Ziyi Zhang, choćby tylko dla niej warto "Dom..." oglądnąć. Szkoda, że gdy współpracowała z Kar-Wai trafiła na wyraźnie słabszy film "2046". Chętnie bym ją zobaczył w lepszej produkcji tego genialnego reżysera.
Pozdrawiam!