Jestem wielkim fanem Yimou; obejrzalem prawie wszystkie jego filmy... Ale to co zrobił tym razem to wielka porażka - po raz pierwszy chciało mi się śmiać w kinie... Mało tego, po raz pierwszy chciałem wyjść z kina. Do tej pory każdy jego film mnie urzekał - barwy, dźwięki, magia obrazu, przesłanie (przesłania). Oglądając Hero prawie się popłakałem (eh, taki sentymentalny jestem ;) Gdybym zobaczył "Sztylety" i nie wiedział, kto je reżyserował, myślałbym, że to tania podróba i pastisz. Nie wiem co się stało - wpływ Hollywoodu, beznadziejny scenariusz, kłopoty prywatne... Film nie ma w sobie nic z "chińskiej baśni"... Oczywiście to wszystko IMHO. Pozdrawiam, mrm.
Zgadzam się. Gdy usłyszałem, że reżyserem będzie człowiek, który zrobił "Hero", spodziewałem się czegoś na podobnym poziomie. Temu filmowi bliżej do "Przyczajonego Tygrsya..." niż do Hero. A "Crouchin Tiger i tak się przyjemniej oglądało.
Rzeczywiście bliższy już jest "Przyczajonemu", ale przyczajony mi się podobał, a to...ogromne rozczarowanie! Naprawdę wolałabym powtórkę z Hero, chociaż nie lubię, gdy reżyser kręci filmy ":Na jedno kopyto"...Aż było mi "wstyd" za Yimou jak słyszałam przelatujące co chwilę po sali śmieszki...mi też chciało się śmiać...ale i płakać nad tą porażką:(