Ten film wymaka się jakimkolwiek kategoriom. Wyprzedza swój czas techniką, a raczej
technikami, kręcenia. Łączy w sobie styl komiksu, anime pokroju Yattamana, horroru w
stylu „Martwego Zła” i komedii fantastycznej, do tego mamy tu trochę japońskich
slaptickowych żartów, dziwacznych efektów i całą masą absurdu i surrealizmu.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że „Emil dead” to dzieło młodsze od „Hausu”, ale
skojarzenie było nie uniknione, a filmy widziałem w takiej, a nie innej kolejności. „Hausu”
może z początku lekko irytować głupkowatością, szalonym montażem oraz piskami i
wrzaskami bohaterek, ale z czasem robi się przecudowny. Jest nawet trochę krwi i
lekkiego gore, jest demoniczny kot, są cudownie kiczowate efekty, jest eksplozja
czystego szaleństwa. Można to kochać lub nienawidzić, ale sprawdzić trzeba, jeśli
kocha się filmowy horror.
PS:
- Jakiej muzyki słuchają Japończycy?
- Hausu!
hehe, nie mogłem się powstrzymać, ten suchar sam mi się nasunął :)