To chyba Ann Rice dokonała swego czasu zmiany recepcji wampiryzmu. Zamiast przekleństwa (utrata duszy i człowieczeństwa, samotność) stał się on darem gwarantującym wolność, siłę, wyjątkowość i rozliczne talenty niedostępne śmiertelnikowi. No, za pewną cenę, ale...
Na podstawie prozy tej zboczonej, mało utalentowanej baby powstał jeden dobry film - "Wywiad z wampirem" i jeszcze jakieś inne, nie warte wspomnienia. Potem zaczęło się robić jeszcze straszniej i jeszcze głupiej, a to za sprawa sagi "Zmierzch".
Wampiry opanowały niewinne (i puste) główki nastolatków.
Ten akurat (setny?) film o wampirze nie wypada na tle innych produkcji jakoś wyjątkowo źle (choć spełnia funkcje ogłupiające i demoralizujące), to jednak tylko "barwny romans historyczny" wydziergany na komputerach, wymagający od widza zawieszenia inteligencji (i kilku jeszcze innych funkcji) na kołku.