Zabawne jak w jednym filmie udało się upchnąć wszystko - Czerwoną wstęgę, wspominki o Cellu, Satanie, Majin Buu, dr Gero, Frieezie, Jirenie do tego pojawia się na chwilę Brolly, główna ekipa czyli Goki i Vegeta itp itd. Nie wiem czy do samej historii mogę się czegoś przyczepić - za dużo walki? za mało walki? Fajnie, że na pierwszy plan wrócił Piccolo i Gohan, chociaż obie te postaci nieszczególnie lubiłem, ale w zasadzie pewna odskocznia od fabuły kręcącej się wokół osi Goku też jest dobra.
Co do efektów wizualnych, gdy okazało się, że film będzie robiony w nowej technice animacji to nie wywołało u mnie fali entuzjazmu, natomiast efekt końcowy okazał się przyzwoity. Wiadomo, nie jest to to samo co dawna kreska, ale ujdzie.
Na duży minus jednak zaliczam walkę z ostatnim przeciwnikiem, czyli tym super duper mega Cellem (czy jak mu tam było). Szkoda, że wyszedł z niego taki bezosobowy golem. Walka przypominała raczej finałowego bossa z jakiejś gry niż przeciwnika, który miały jakąś charyzmę, osobowość, motywację. Tzn. co innego walka ze złolem, który chce wszystkich pozabijać dla zabawy, a co innego walka z bezmózgim monstrum. Także tego elementu mi tu bardzo zabrakło.
Ostatnia rzecz to to, że niestety wybrałem się na seans 2 tygodnie po premierze, więc z racji małego zainteresowania w kinach grane były pojedyncze seanse i załapałem się już tylko na wersję dubbingowaną. I tu, osobie, która oglądała Dragon Balle z napisami w oryginalnej wersji językowej, albo jeszcze dawno dawno temu te z francuskim dubbingiem, zwyczajnie krwawiły uszy. Po jakiejś godzinie szło się jednak przyzwyczaić, co nie zmienia faktu, że pod tym względem doznania były przeciętne.
Mała uwaga. Nowy Cell, był po prostu jeszcze niedojrzałą wersją. Został aktywowany zbyt wcześnie. Tak naprawdę jeszcze przed wykształceniem funkcji, które dałyby mu jakąkolwiek "tożsamość". Pojawił się poza inkubatorem w stadium zwykłego zombie. Bezrozumnej bestii, której nie sposób było jakkolwiek kontrolować i która sama nie była w stanie siebie kontrolować.
Przynajmniej ja tak interpretuję słowa Dr. Hedo.