W tym roku było już na dużym ekranie kilka tytułów puszczających oko w kierunku miłośników kina akcji z okresu świetności kaset VHS, ale trzeba było Brytyjczyka, żebym naprawdę się poczuł jak podczas obcowania z klasyką kina klasy b. Co więcej, film ma wszelkie podstawy ku temu, żeby kiedyś się do niej zaliczać. Pete Travis nie bierze zakładników, nie wdzięczy się ku młodej widowni i komisjom przydzielającym kategorie wiekowe, film śmiga w kinach jako pozycja od 18 lat i zasłużył sobie na takowy rating w 100%. Ekran chwilami wręcz ocieka krwią, która w pewnym momencie dzięki dobroci techniki 3D dosłownie ochlapuje widza. Reżyser nie nadużywa jednak koloru czerwieni, sceny przemocy zazwyczaj bywają szybkie, krótkie ale dosadne. Grindhousem więc nie powiewa, nie ma tutaj miejsca na umowność i radosną przesadę kina eksploatacji, czasem więcej pozostawia się naszej wyobraźni, która wykonuje robotę nadto dobrze.
Konkretna, zwięzła i dosadna jest też fabuła. Twórcy dokonali słusznego wyboru rezygnując z epickiego rozmachu planowanego początkowo na rzecz skromnej historii zapoznającej nas z bohaterem i postapokaliptyczną rzeczywistością w jakiej żyje. Na większy przytup przyjdzie czas przy ewentualnych sequelach (reżyser przebąkuje o trylogii zakończonej pojawieniem się Judge Death znanego z komiksu). Niefortunnie się złożyło, że film o bliźniaczej fabule śmigał w kinach zaledwie kilka miesięcy temu. O „The Raid” jednak szybko się zapomina, „Dredd” ma swój własny styl, gdyby szukać porównań, to raczej z „The Wire” (w znaczącej drugoplanowej roli pojawia się nawet sam Avon Barksdale) karkołomnie skrzyżowanego z „Trainspotting” doprawionego esencją kina lat 80/wczesnych 90.
Można by jeszcze długo chwalić - inteligentnie operującego aktorskim minimalizmem Karla Urbana, zaskakująco dobrą Olivie Thirlby, złowieszczą Lene Headey (te oczy sięgnęły jądra ciemności, gdzie one się podziewają, gdy wciela się w Cersei z „Gry o Tron”?), pulsujący elektroniczną energią soundtrack, stronę wizualną i wiele innych, ale na tym na razie skończę, żeby dalej nie zanudzać. Być może przyjdzie jeszcze czas na rozwinięcie myśli w formie recenzji.
No, przekonałeś mnie do obejrzenia. Podchodziłem bardzo sceptycznie do tego filmu, ale teraz...Ja osobiście uważam Brytyjczyków za mistrzów kina. Nie wiem, czy to kwestia gustu czy rzeczywiście tak jest, ale chyba jeszcze nigdy mnie nie zawiedli.