Kiedy tylko usłyszałem, że planują zrobić kolejnego Dredda byłem co najwyżej zdziwiony i jakoś się tym faktem nie przejąłem. Uznałem, że to kolejny skok na kasę jak garść innych superbohaterów z komiksów, które wychodzą teraz jak grzyby po deszczu. Materiały promocyjne i wszelkie nowe newsy typu wizerunek Dredda raczej śmieszyły i wprawiały w zażenowanie, niż wywoływały efekt zaciekawienia. Zwiastun był co prawda dobry, ale doświadczenie nauczyło mnie, żeby im nie ufać (patrz. Prometeusz). Zachęcony jednak pozytywnymi recenzjami postanowiłem wybrać się na film mimo wszystko i okazało się, że…
Dredd jest rewelacyjny! Jest dokładnie tym, czym ma być i nie stara się nic więcej obiecywać. Nie ma być największym filmem rozrywkowym w historii czy filmem o głębszym przesłaniu. Nie ma być na siłę efekciarski, bombardujący nas co chwilę efektami specjalnymi z których zobaczymy tylko połowę podczas oglądania. Jest prosty i zarazem logiczny, przedstawia historie bez większego rozłażenia się na boki i bez szukania niepotrzebnych scen tylko po to, żeby się coś działo. Sceny są uzasadnione i pozwalają budować klimat oraz akcję tak, żeby nie było ani chwili nudy i żebyśmy się przy tym czegoś dowiedzieli.
A o co w nim chodzi? Zły charakter robi złe rzeczy, przez co ściąga na siebie tych dobrych. Dobrzy zostają uwiezieni przez tego złego i starają się walczyć o swoje życie, jednocześnie pokrzyżować plany tego złego. Proste niczym budowa cepa i dokładnie takie miało być! Więc proszę, gdy pojawią się głosy, że ten film nie posiada fabuły, to lepiej się puknąć w głowę i pomyśleć przez chwilę, niż tworzyć jadowite wywody! Taka fabuła się po prostu sprawdza w tym momencie i tworzenie czegoś a’la „Sędzia Dredd” z 1995 nie ma sensu. Tam Dredd był uznany za winnego i musiał oczyścić swoje imię. Takich filmów jest od groma i nie potrzeba ich robić więcej. W „Dredd 3D” dostajemy po prostu jeden dzień z życia Dredda, który strzeże prawa i zabija złych typów. Dla niego to chleb powszedni, więc nie zdziwię się, jak po miesiącu by zapomniał o tym, że kiedyś go uwięzili w jakimś budynku.
Co do samych bohaterów, pewnie mogą się pojawić głosy, że mało w tym filmie samego Dredda jako postaci. Bo właściwie nic się o nim nie dowiadujemy poza krótką sceną bez hełmu, kiedy nawet nie widać jego twarzy, chwilą czytania w umyśle i wielu sytuacjach niczym Brudny Harry, gdzie robi za jednego z najfajniejszych badassów w kinie. Nie musimy go poznawać, ponieważ Dredd to nie jest postać, lecz idea. Idea strzegąca z uporem prawa w świecie, gdzie łamie się go nagminnie. Nawet taka krótka scena z bezdomnym już nam mówi, że nic nie uchodzi uwadze Dredda i wszystko może być łamaniem prawa. Uwielbiam scenę na samym początku, kiedy zły gość trzyma zakładnika, a Dredd mu wychodzi z obietnicą, że jak go puści to dostanie tylko dożywocie bez możliwości wyjścia, czy też wracając do bezdomnego, kiedy zostaje rozpłaszczony przez drzwi. Czemu zginął? To bardzo sprytna scena wbrew pozorom. Bo złamał prawo i nie posłuchał Sędziego, czyli każde złamanie prawa może doprowadzić do nieszczęścia i tylko jego przestrzeganie gwarantuje jakiś porządek. A i teraz sobie przypomniałem o jeszcze jednej, jak Dredd wyrzuca kolesia z piętra i wraca we mgle robić dalej porządki, a temu wszystkiemu się Ma-Ma przygląda. No po prostu zajebistość w czystej postaci.
Ten film jest dużo bardziej o nowicjuszce Andreson, ponieważ przez cały czas film pokazuje jak dorasta do świata w którym ma sprawować Prawo. Na początku może stchórzyć, poddać się emocją i ucisk w sercu, kiedy zastrzeli faceta, który miał żonę i małe dziecko. Z jednej strony można jej współczuć, ale z drugiej, sama wybrała ten los i jeśli rzeczywiście chcę zmienić świat, to innej drogi nie znajdzie. Jakieś pokojowe rozwiązania w świecie Dredda miejsca mieć nie mogą. Jest on zbyt zepsuty i każdy widz wie, że chociaż metody Sędziów najlepsze nie są, to lepszych się nie znajdzie. I osobna kwestia odnośnie tego, że Anderson była telepatkom. Kiedy pierwszy raz o tym usłyszałem w filmie, nie byłem przekonany co do tego pomysłu. Dobra, kupuje te promieniowanie, które wywołało efekt uboczny, ale czytanie w myślach? Serio? I znowu się pomyliłem, ponieważ było ono świetne i nie było tylko uproszczeniem dla filmu, kiedy ten nie wiedział w którym kierunku iść. Twórcy bardzo się postarali, żeby wyszło ono jak należy. Czasami było to ogromną korzyścią bez której nie wyszli by cało z jakiejś opresji, a z drugiej było tylko dodatkiem, jak w scenie, kiedy Dredd był Murzyna. Równie dobrze mógł go bić jeszcze i pewnie wyciągnąć informacje, ale skoro dziewczyna potrafi to zrobić szybciej to idźmy tą drogą. W przypadku Anderson kocham jeszcze dwie sceny z jej udziałem (a przynajmniej te najbardziej). Pierwsza to jak dostajemy wiadomość, że zła sędzina idzie załatwić nowicjuszkę, bo ta ma mleko pod nosem i będzie łatwym celem. Nic bardziej mylnego, bo spotkanie z nią szybko kończy się śmiercią tej złej. I tu bardzo fajnie po raz kolejny wykorzystano telepatie Anderson. My wiemy już co ona potrafi, zła sędzina nie i jest uproszczony koniec bez przedłużania. Mogli w tym miejscu dać walkę dwóch pań, ale nie było sensu tego robić, bo byłoby to nielogiczne! Druga scena to jak zły Murzyn sięga po broń Anderson i po potyczce słownej chcę ją zabić. Ale miałem banana na pysku, kiedy mu łapa wybuchła!
Ostatnim liczącym się bohaterem jest Ma-Ma. Bardzo się cieszę, że nie dali kolejnego złego typa, tylko kobietę socjopatkę, która jest ogarnięta szałem władzy. Z jednej strony czuje się potężna, a z drugiej zdaje sobie sprawę, że to co się osiągnęło, bardzo łatwo stracić. Dlatego raz daje się ponieść emocjom i pokazuje, że lepiej z nią nie zadzierać (zrzucanie trupów z dachu, rozwalanie bloku minigunami), a z drugiej nie chcę ryzykować śmierci zbyt wielu swoich wafli, bo wie, że bez nich będzie słabsza czy chcę upozorować śmierć Sędziów, aby nie kosztowało jej to więcej niż powinno. Lena Headey była świetna w tej roli. Powinna grać więcej czarnych charakterów (Cersei), bo widać jej to wychodzi na dobre.
Dodatkowo warto zwrócić uwagę na świetną i klimatyczną muzykę elektroniczną, która buduje epickość niektórych scen, a także oprawę wizualną. Chociaż nigdy nie pokocham 3D to jednak wypadało ono co najmniej dobrze, bo chociaż rejestrowałem je podczas oglądania, a w większości filmów zupełnie o nim zapominam i potem się zastanawiam za co dodatkowo płaciłem. Wracając do scen wizualnych, oprócz fajnego efektu, kiedy źli byli pod efektem narkotyków, to uwielbiam sceny walki i eksplozji. Głównie dlatego, że efekty nie dominowały, a jedynie uzupełniały je. Leciał prawdziwy gruz wtedy kiedy miał, a nie jakiś komputerowy shit.
Minusów było niewiele, ale na dwa mogę zwrócić uwagę. Pierwszym był scena, kiedy Ma-Ma ze swoimi waflami gadała o tym, że dzięki temu narkotykowi mogą przejąć miasto. Jakoś mi się nie spodobało to, ponieważ misja Dredda w jednej chwili zmienia się ze zwykłego zadania w ratowanie świata. Chyba to nie było potrzebne, nawet jeśli rzeczywiście źli snuli sobie takie plany. Ja jako widz domyślałem się, że dzięki temu narkotykowi mogą dużo namieszać, ale nie trzeba mi mówić wprost, że chcą przejąć całe Megacity 1. Drugą sceną, dużo bardziej wkurzającą jest scena z dzieciakami/młodzieńcami, którzy uznają, że mogą załatwić Dredda i jego śliczną panienkę. Po prostu nie rozumiem, dlaczego w tym momencie zastosowano PG-13 i Dredd najzwyczajniej w świcie nie rozwalił smarkaczy za to, że strzelali do niego. Jak dla mnie on powinien zetrzeć ich w pył, ponieważ złamali oni prawo i chcieli zabić Sędziego. Kit z tym, że są nieletni. Nie wiem, może jakoś nieletnich nie można zabijać, ale nie było to wytłumaczone. Dredd w tym momencie wyszedł ze swojego charakteru na moment i obezwładnił smarkaczy…
Podsumowując „Dredd 3D” jest filmem godnym polecenia przede wszystkich dla tych, którzy lubią dobrze podane kino akcji, nie starające się być czymś innym niż powinno. Ma być dużo strzelania, wybuchów, trochę golizny, dużo krwi i latających ciał i co ważne, brak mdłego, nikomu nie potrzebnego romansu między Dreddem a jego blond towarzyszką. Jeśli chcecie od filmu tego, co powyżej napisałem, Dredd na pewno wam się spodoba.
Eh, wkradł się mały błąd w tytule. Oczywiście miało być "Judgment time". Żeby taki portal jak filmweb nie posiadał dobrze działającej możliwości "edycji" postów to jest kpina.
Judgement to również poprawna forma.
A film świetny, nie sposób się nie zgodzić.
Wszystko spoko, mi film również się bardzo podobał, ale słowo epicki nie oznacza czegoś dobrego, wielkiego, tylko sromotną porażkę, także tu jest błędnie ono użyte.