Drive (dzięki Bogu żaden uzdolniony copyrighter nie tłumaczył tytułu na polski) oglądałem po raz drugi i byłem raczej na ''eee...''. Zostałem jednak przy soundtracku który cholernie mnie do siebie przekonał i uznaje go zaraz po ścieżce dźwiękowej do filmu Once za najlepszy (nawet przebił wszystkie części Shreka). A więc podejście numer dwa, dziwnie było jakoś zachwycac się tymi nagraniami zlewając do reszty film. Także odpalam i bum! Wyłączyłem się z naszego świata na sto minut i nie specjalnie cieszę się z powrotu. Nie znam się na technikaliach związanych z produkcją filmu, ale te wszystkie kolorki i praca kamery i ta subtelnosc no po prostu wow. Gdzieś tak w połowie filmu naszła mnie myśl, że gdyby twórcy kazali sobie Ryanowi tak jeździc po tym mieście i w tle walneli te wszystkie świetne numery robiąc przy tym swoją niesamowitą robotę to nadal byłoby to dzieło sztuki. Atmosfera była gęsta, strasznie strasznie gęsta. Przemoc była pokazana w zajebisty sposób, napady agresji odbywały się raczej znienacka otoczone z każdej strony solidną dawką ciszy. Przez kontrast sprawiało to wrażenie takie że brutalnosc była zbyt brutalna (ale głupoty pisze, cóż w sumie taka prawda). Refn robi świetną robotę (Only God Forgives też cudowne) i będę miał go na oku z jego dalszymi poczynaniami. Gosling w sumie świetnie stoi (no dobra czasem też siedzi) a reszta aktorów nie starała się go przegadac. Nabijam się oczywiście, nie wyobrażam sobie nikogo na miejsce Ryana, facet urodził się żeby byc Driverem. A jeśli chodzi o wady... W sumie to... To nie ważne. Zbyt piękny obraz żebym jakichś głupot się doszukiwał.