Do „Drogówki”, jak do każdego filmu Smarzowskiego, trudno mi będzie wrócić, obejrzeć go ponownie. Bo zostawia po sobie jakiś smród, niesmak, nieprzyjemne uczucie, którego trudno się szybko pozbyć. To pewnego rodzaju ciężar. Podobny czułem po obejrzeniu niektórych filmów von Triera.
W filmach Smarzowskiego jest nie tylko śmierć, przemoc, powszechna demoralizacja... Jest coś więcej – zło, w pewnym sensie totalne, w najczystszej postaci, które zarazem – może to głupio zabrzmi - kryje się pod wieloma postaciami. Które wylewa się z ekranu w każdej minucie filmu, a reżyser nie daje widzowi od niego odpocząć, złapać oddechu. Nie daje nadziei. Gdy tylko pojawia się jej iskierka, dławi ją w zarodku. Pozytywne emocje, zwykłe ludzkie odruchy są tu natychmiast karane. Świat w filmach Smarzowskiego (w realu podobno bardzo pozytywnej postaci) jest okropny i zepsuty. I nie ma znaczenia, czy jest on tam przerysowany, czy nie. To nie dokumenty, po prostu Smarzowski taki ma styl. Można na to psioczyć, można tego nie lubić. Jednak za każdym razem obejrzenie jego filmu to mocne przeżycie, to wydarzenie.
Do tego to jest zawsze świetnie zrobione. „Drogówka” to przecież film świetnie skręcony, zmontowany, trzymający rytm, tempo, napięcie, mamy tu sarkastyczny dowcip, nieoczekiwane zwroty akcji, świetne aktorstwo – śmiem twierdzić, że Topa zagrał tu jak na razie swoją najlepszą rolę.
Żeby nie było za pięknie, dodam, że „Drogówka” to faktycznie pierwszy film Smarzowskiego , w którym mruga on, przynajmniej chwilami, do masowej widowni - bo przecież drogówki nikt nie lubi, a wielu znajdzie w filmie odzwierciedlenie swoich fantazji o zepsuciu i degeneracji policji. Nie brakuje koszarowych dowcipów, niektórych z brodą, które jednak zawsze cieszą gawiedź, czy stereotypów o „psach z suszarką”.
Czy można ten film polecać? Dobrze zaznaczyć, że nie jest to przyjemne przeżycie.