Nielegalny wyjazd emigracyjny z Birmy do Bangkoku w poszukiwaniu środków do życia przypadkowo zbliża do siebie parę młodych ludzi. Okazuje się, że ich plany na życie są dość mocno rozbieżne. W rezultacie zakochany na zabój Guo, stara się jak tylko może wpłynąć na swoją ukochaną Linqing i sprawić, żeby razem zarobili pieniądze ciężką harówką fabryce tekstyliów poza miastem, po czym otworzyli własny interes w Birmie. Ona jest bardziej zainteresowana zdobyciem dokumentów umożliwiających legalną i ambitniejszą pracę w Bangkoku, do tego wcale nie marzy jej się powrót do rodzinnego kraju.
Ponoć reżyser Midi Z wchodzi tym obrazem na nowy poziom realizacyjny. Niestety nie mogę się do tego odnieść, bo pierwszy raz się z jego twórczością spotykam. Ładny, mocno zdystansowany i trochę senny arthouse. Właśnie, dystans. Od filmu wieje chłodem, mimo, że akcja rozgrywa się w upalnej Tajlandii. Sporo tu sprzeczności. Pięknie sfotografowany, ale jednocześnie surowy. Ogląda się trochę jak dokument, a jednak jest też tu miejsce na symboliczne, wręcz oniryczne sceny. Nie grało mi to razem jak cholera, mimo, że wydaje mi się, że rozumiem zamysł twórcy. Chociaż fanem raczej nie zostanę.
Więcej wrażeń na temat filmów z Festiwalu Pięć Smaków tutaj: http://pikowo.blogspot.com/2016/11/festiwal-filmowy-piec-smakow-krotko-o.html