Do filmu podszedłem (szczególnie patrząc na datę) jak do typowej, współczesnej hollywoodzkiej produkcji, czyli sceptycznie i z dużym dystansem, tymczasem, no cóż, wkuło mnie w fotel (a raczej kanapę). Pomysł podobny do fabuły "Mostu na rzece Kwai" (swoją drogą, polecam) i jeśli chodzi o filmy drugowojenne w klimatach dalekowschodnich nie za często wykorzystywany, dominują raczej tematy wojny na Pacyfiku ("Tora!Tora!Tora!", "Bitwa o Midway" - także polecam obydwa).
Ale do rzeczy - film ten jest, moim zdaniem, najlepszym filmem w klimatach II-wojennych ostatniego dziesięciolecia. Przede wszystkim jest tu patos, ale nie taki patos, do jakich nas przyzwyczaiły produkcje Emmericha. Podniosłość nie jest tu infantylna i nie trąci żenadą. Dalej mamy zupełnie inne postawy japońskich strażników i alianckich jeńców - ani jedni, ani drudzy nie są w komfortowej sytuacji i nie są pewni swych działań. Pojęcia honoru, szacunku, godności, zasad ulegają rewizji z obydwu stron, a ludzie poddawani są próbie. Jeńcy - w kwestii przetrwania, Japończycy - kodeksu Bushido i ideologii. Film podejmuje także wiecznie trudną kwestię sensu życia - mniej lub bardziej udanie, ale podejmuje się, co jest rzadkością w filmach. Nie z perspektywy filozofów, ale zwykłych ludzi.
I wreszcie końcówka - symboliczna rozprawa z oprawcą, ale czy rzeczywiście jest to zwycięstwo i sprawiedliwość?
Ze swojej strony bardzo polecam i oby więcej takich produkcji we współczesnej kinematografii.