tak się zastanawiam, czy gdyby zekranizować jakąś rzecz Christophera Moore, to wyglądałoby podobnie (te niebieskie dziwki i wampirzyce, polewające frytki krwią). Eeee...jednak nie do końca. Mam specyficzne poczucie humoru i mimo wszystko podobało mi się. Ta zombiaczka, objuczona gigantycznym kuchennym gadżetem i fajny-dziwny młody-stary Dehaan (ma do niego słabość, nic nie poradzę), obleśni ojcowie rodzin i perfekcyjne mamuśki, martwiące się przede wszystkim o swoje nieskazitelne koszule. Dużo dobrych elementów, czegoś zabrakło, może za bardzo zamarudzili na tym strychu, a może za mało voodoo, nie mam pojęcia.