Wierna ekranizacja sporego fragmentu powieści Irvinga – kompozycyjnie zamknięta, fabularnie dająca pole do domysłów odnośnie przyszłości bohaterów, jeśli kto nie czytał książki „Jednoroczna wdowa”. Oglądając ten film, zdałam sobie sprawę, że żaden reżyser, który brał się za prozę Irvinga nie spieprzył dotąd roboty. „Drzwi w podłodze” również nie są schrzanione, ale ucięcie historii odbiera jej całą paletę barw, które rozwijają się wachlarzem w powieści kontynuacjami losów bohaterów. Nie rozumiem, dlaczego Tod Williams nie wziął na warsztat całości książki i mam mu za złe, że nie wykorzystał całości jej materiału. Niemniej, film ma swój przekaz: bliskość między ludźmi, którzy jak zdawać by się mogło powinni dobrze się rozumieć, bywa bardzo krucha. Mało tego, bliskość może być bolesna, nawet nie do wytrzymania. Odpychająca. Marion jest obojętna na „wyskoki” Teda, Ted sprowadza dla Marion chłopca. Żadnej ze stron w istocie nie zależy na odbudowie małżeństwa, które przeciął nóż wspólnej tragedii. Bliscy obcy – to określenie tylko pozornie wewnętrznie sprzeczne.
Podejrzewam, że w wielu domach żyją tacy bliscy obcy.