Kojarzony z komedyjek i amantów luzaków Cartis wciela się w "no name'a", który okazuje się seryjnym mordercą. Nie jest to spojler - aktor obecny jest na ekranie w drugiej połowie filmu i od razu wiadomo, że to on jest mordercą. Trzeba podkreślić, że to świetna rola Cartisa i właściwie to jego gra ratuje ten co najwyżej przeciętny film - pierwsza część momentami nie tylko nie budzi większych emocji, ale jest wręcz śmieszna, policjanci są żałośni, a głupota kobiet drażniąca.