Arcydziełem można nazwać film niezwykły, niesamowity, idealny. Ale też takie filmy powinny
wnosić coś do głowy i z niej nie wypadać. Wcześniej miałem inne podejście do dramatów
sądowych : że są nudne, sama paplanina itd. Jednak "12..." mnie odmieniło - patrzę na ten
gatunek inaczej, lepiej. Nie zapomnę tego obrazu przez dłuuugi czas. Dlatego arcydzieło.
Kocham tę prostotę w filmie - spodziewałem się jakieś politycznej, prawnej paplaniny, a
rozumiem każde zdanie, to tak, jakbym rozmawiał z nauczycielem czy uczniem . Po prostu
klasyk. I jeszcze jedno - muszę się przyznać, że to mój pierwszy czarno-biały film i jestem
pod ogromnym wrażeniem. Również myślałem, że będą nudne, niezrozumiałe. Proszę, ile
człowiek może myśleć o rzeczach, których nie zna.
Jedno mnie w tym filmie denerwuje (aczkolwiek jest to drobnostka) - dźwięk. Na przykład
podczas burzy (w czasie rozpoczęcia ulewy), na czas dialogu odgłos deszczu jest wyciszony,
a po skończonej rozmowie, znów wraca opcjonalna jakość dźwięku. To samo z wiatrakiem.