Nie sądziłem że trylogia która moim zdaniem była na równi pochyłej a każda następna część gorzej wykonana potrafi jeszcze zaoferować widzowi coś przyzwoitego.
Po bardzo udanym rimejku częsci pierwszej, przeciętnej drugiej i żenującej trzeciej okazało się, iż z Bourne'a można jeszcze coś wycisnąć. Ba, otwarte zakończenie wskazuje, że będziemy w przyszłości uraczeni co najmniej Bournem V.
Inna sprawa ile teraz tak naprawdę Bourne'a w Bournie.
Ale film daje radę. W porównaniu do poprzedniej częsci nie ma takich absurdów w scenariuszu, dziur logicznych i irracjonalnych wyborów. Troszkę podrasowane dialogi, duuuużo lepsza obsada (wreszcie !). Scena histerii Weisz to dla mnie taka wisienka na torcie. I świetny
jak zawsze Norton. Lepsze zdjęcia/montaż w porównaniu do "Ultimatum...". Dłuższe ujęcia i wreszcie coś widać, jest na czym zahaczyć oko. Niestety sporo mniej fajerwerków, pościgów, bijatyk i kaskaderów ale... to dobrze. Dosyć miałem robienia z Bournea agenta 007.
"Dziedzictwo..." szału może nie wywoła ale przynajmniej Ludlum w grobie się nie przewraca. Ot taki delikatny powrót do korzeni czyli wywiadu, inwigilacji i intryg szpiegowskich. Mimo wszystko to jeszcze nadal hack and slash. Mniej trupów i wybuchów a więcej zagadek,
pułapek i klaustrofobii.
I tego bym sobie życzył w następnej częsci,