patrzę igła, słyszę neila, widzę damage done, i właśnie ją dostałem - strefę dyskomfortu z zerową szansą na spokojny sen; dolne rejestry sfery cienia i ciemne rejony tabu, których śladowe ilości poukrywane są w każdym.
(taka zresztą jest argumentacja złej czarownicy - robiłam tylko to, na co wam zabrakło jaj i odwagi) (dość przypomnieć scenę duszenia niemowlęcia przez anielskiego blond aniołka - skąd jej się to wzięło?)
okrutna baśń o ludziach poupychanych w państwie duńskim magnusa próbuje zrobić to, co w Towarzystwie Wilków robić próbował jordan dokładnie czterdzieści lat temu - przywrócić zinfantylizowanej baśni przynależną jej podbudowę i status poważki:
już to zamieniając - dziewczynkę na kobietę, zapałki na igłę, złą macochę na złą baronową, rycerza na białym koniu na człowieka słonia ze strzykawką, piernikową chatkę w środku lasu na lukreatywny sklepik z lukrecjami w samym sercu miasta, drzwiczki do piekarnika czarownicy na studzienkę kanalizacyjną w bocznej odnodze czasu, magiczną moc cudowności na eter i morfinę, babę jagę na babę dagnę, i tak dalej, i tak dalej - ekstraktuje degenerkę, zbrodnie i makabrę.
tu mi się taka inna baśń ludowa pod wszystko mówiącym tytułem The Story of a Woman chabrola z isabelle hupert przypomina. świadomie albo nawet całkiem zgoła i nie, ale magnus i jej temat trawestuje, z drobnym przesunięciem, zamieniając:
strategiczną konieczność przetrwania z irygatorem pełnym mydlin
na
ściśnij tak mocno jakbyś już nigdy nie chciała go puścić.