Jest dokładnie tak, jak przewidziałem. Amerykańska adaptacja z werwą deklasuje szwedzkiego, przyzwoitego w gruncie rzeczy konkurenta i nie pozostawia złudzeń co do tego, która ekranizacja jest tą właściwą. Pierwszorzędne zdjęcia, dźwięk i montaż składają się na realizatorską najwyższą półkę, a muzyka, mimo, iż tym razem miałem drobne wątpliwości, wypada na ekranie nadspodziewanie dobrze. 
 
Świetna obsada, zarówno drugi plan (wyraziści Skarsgård oraz Plummer), jak i pierwszy - Craig jak zwykle charyzmatyczny, ale nie tylko - naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył. Mara to w ogóle osobny temat. Jest cudowna, subtelna, wizualnie jakby żywcem wyjęta z książki, zupełnie wtapia się w swoją postać. Ma w sobie więcej ludzkiego pierwiastka i wrażliwości (ostatnia scena) niż Noomi Rapace, a jednocześnie nie ustępuje jej pod względem niezależności, siły. Zdecydowanie przekładam ją nad pierwszą odtwórczynię. 
 
Reżysersko pierwsza klasa, od razu poczuć można, czyj film oglądamy. Wydaje mi się jednak, że w niektórych fragmentach tradycyjna narracja lepiej by się sprawdziła, a Fincher powtarza manewry znane z "The Social Network". Poza tym czasami brakuje jakiegoś łącznika z odbiorcą i film nie zawsze bardzo angażuje. Niemniej, Fincher z pewnością plasuje się w piątce reżyserów 2011 roku i mam nadzieję, że pewna szacowna kapituła nosi to w pamięci. 
 
9-/10, mały kredyt z nadzieją na to, że dodatkowe 25-30 min z wersji reżyserskiej wyrówna trochę tempo. 
 
PS. Nie daję wiary, że ktoś może nadal preferować szwedzką adaptację, skoro ta jest usprawnieniem w każdym chyba aspekcie. Można się kłócić o Lisbeth, ale jak dla mnie Mara celnie utrafiła ze swoją kreacją. Pamiętam o Rapace, niemniej to nie to samo.
Jestem głupi i zobaczyłem tę sekwencję już tydzień temu. A coś mówiło mi, żeby tego nie robić. Wiem, że w kinie będzie pewnie znacznie lepszy odbiór, ale nie ma już tego zaskoczenia.
Lubie to;) faktycznie robi piorunujące wrazenie i ciary przeszły po mnie od stóp do końcówek włosów na głowie (wiem, wiem to ostatnie jest niemozliwe;))
Nie czytałem, ale zerknąłem na ocenkę tylko bo nie chcę sobie psuć zabawy. Openingu też nie widziałem na szczęście.
Czekałam cały dzień na Twój komentarz, bo biorąc pod uwagę duże podobieństwo naszych gustów filmowych, jesteś najlepszym barometrem, mierzącym ewentualne wrażenia, jakie wywrze ten film na mnie dziś wieczorem. ;D
W niedzielę się wybieram na owy film. Z tego co przeczytałem, m. in. u Ciebie, nie będzie to czas stracony. 
Nie mogę się doczekać!
Po komentarzach bardzo nabrałem ochoty obejrzeć. I tak miałem iść na to. Nie wiem co to jest Opening, nie widziałem trailera, nie widziałem szwedzkiej wersji ani nie czytałem książki, a więc wychodzi na to, że jestem szczęśliwcem, który odkryje opowieść na sposób dziewiczy :) No i fajnie. Jak bym wygrał w totka. A teraz możecie mi zazdrościć...
Miałem tak samo. Nie licz na "Se7en" czy "Zodiaka", tylko na dobry, efektownie nakręcony kryminał ze słabym rozwiązaniem. W przeciwnym razie, mniej lub bardziej, ale rozczarujesz się.
wersji reżyserskiej raczej nie będzie, Fincher powiedział tak w jakimś wywiadzie
Jest to dobrze nakrecony film Holywwod, co z automatu traci na swojej oryginalnosci. 
Ja bym powiedziała, ze mozna ewentualnie klocic sie o Craiga, ale to jak juz ktos chce sie klocic ;). Lisabeth jest bezkonkurencyjna w szwedzkiej wersji, dostrzegalam bez problemu w niej: wrazliwosc, wyrazistosc, lek a zarazem odwage i bezwzglednosc. 
Co do mojego subiektywnego odioru amerykanskiej wersji (bo mam takiego prawo) - nic mnie tam nie zaskoczylo - po prostu dobrze nakrecony film, czego jak najbardziej mozna bylo sie spodziewac po rezyserze. 
Wierna szwedzkiej wersji :)
podpisuje sie pod tym commentem, bo nie ma sensu sie powtarzać ;))) 
sorry Galdah, jeśli chodzi o pierwsza cześć tez preferuje Skandynawów 
można jeszcze za jakis czas, gdy gorączka opadnie ;) obejrzeć je ponownie, by zobaczyć czy pierwotne instynkty były słuszne
Przyznam, że dawno, ale to bardzo dawno nie miałem takiego problemu z oceną filmu. Mam nadal straszny mętlik co do oceny "Dziewczyny". Po kilku dyskusjach muszę jednak przyznać, że oceniłem nieco na wyrost, a należałoby to uczynić w oderwaniu od uwielbienia dla twórców, ekipy. Obniżam ocenę do 8/10, ale reszta punktów nie traci na aktualności.
W zasadzie nic dodać,nic ująć:).Właśnie wróciłem z kina i jestem,że tak powiem na świeżo:).Można by jeszcze tutaj wspomnieć o rewelacyjnej ścieżce dźwiękowej oraz świetny,mroczny klimat.Od razu dodam,że nie czytałem książek(co mam zamiar jak najszybciej nadrobić) oraz nie widziałem szwedzkiego pierwowzoru tego filmu,ale na podstawie tego co dziś zobaczyłem to daję bez wahania 8/10,bo to 2 i pół godziny naprawdę solidnego kina.Fincher się spisał.Polecam ten film.Mimo,że trochę trwa to nie dłuży się ani minuty;)
"Reżysersko pierwsza klasa, od razu poczuć można, czyj film oglądamy. Wydaje mi się jednak, że w niektórych fragmentach tradycyjna narracja lepiej by się sprawdziła, a Fincher powtarza manewry znane z "The Social Network" 
O jakie manewry ci chodziło?
jak dla mnie niebywale trafny upgrade do szwedzkiej wersji, poza tym znacznie bardziej wolę Marę jako Salander :D
Jak dla mnie Fincher wygrywa ten pojedynek. Przede wszystkim specyficzna mroczna atmosfera, w tle słychać ciągłe szmery zgrzyty co wzbudza niepokój. Poza tym jest mnóstwo detali które wciskają w fotel np. przerażająca uprząż (ten kołnierz ortopedyczny masakra!), Craig w worku na głowie-wyraz jego twarzy, akcent pomieszanie szwedzkiego z angielskim, szczegółowe zdjęcia ofiar no i oczywiście intro które przyprawia o dreszcze. Wiadomo czuje się pewien niedosyt bo nie jest to Siedem czy Fight Club ale nawet jakbym chciała to złe słowo nie przejdzie mi przez klawiaturę.
Fincher zrobił super film ale wydaje mi sie, że wersja szwedzka była bardziej mroczna, przez co miała lepszy klimat.. No i zaskakiwała. Oglądając drugi raz ten film to już nie to samo.. Jednak Fincher dalej pozostaje moim ulubionym reżyserem:)
a właśnie w szwedzkiej wersji według mnie brakowało tego... wystylizowania. mrok nie był tak mroczny, bo film był nieco kulawy w wykonaniu - ale kurde, jak na miniserial telewizyjny mistrzostwo świata. natomiast mistrz Fincher zrobił z tego pełnoprawny film kinowy, a środki, jakich użył... amerykańska wersja to reżysersko i realizacyjnie JUBILERSKA robota.
Teraz mam obrazy dwóch Lisbeth. O ile Rapace miała przewagę w postaci mimiki bez ograniczeń i bardzo agresywnego pierwiastka, a jej postać była nieco przerysowana, to jest kreacja była bardzo wymowna. Mara jednak, tak jak piszesz, wtopiła się w tę postać, pokazała całą paletę uczuć, które nią targają i cech, które ją charakteryzują - w jednej chwili jest zamknięta w sobie, dusi w sobie agresję, w innym momencie jest subtelna, wyciszona, daje obraz swojej głęboko ulokowanej wrażliwości, żeby zaraz potem pałać gniewem i żądzą zemsty. Jest bardzo autentyczna, a sama wizualizacja, bardzo zgodna z tą Larssona, dodaje jest jeszcze większego kopa.
Mam podobne odczucia:) Wprost nie mogłam oderwać oczu od Craiga ( a nie jest w moim typie;) ) Myśle, zę to jego najlepsza rola i liczę po cichu, ze zostanie za tę kreację nagrodzony:p Dla mnie ten film jest przede wszystkich spójny, od początku do końca trzymający w napięciu z kilkoma jeszcze bardzej podkręcającymi emocje zwrotami w akcji. Mroczna i klimatyczna muzka Trenta Reznora w połączeniu z magicznymi zdjęciami podnosi efekt tajemniczości. Jednym słowem prawdziwa uczta dla smakoszy emocjonalnych;) czuję się syta!!!