No poważnie, książka jest naprawdę słaba. Po jakie licho było przenosić na ekran coś takiego? Po przeczytaniu książki Larssona to aż nie chce mi się tego oglądać.
Kryminalne arcydzieło? Mistrzowska intryga i niesamowity klimat?
No więc... Nie. Nie tym razem.
Znam wiele kryminałów, które zasługują na tak entuzjastyczne opinie, ale powieść Larssona nawet koło nich nie stała.
No poważnie, słyszę te wszystkie wyrazy zachwytu i, z całym szacunkiem, nie wiem, o co chodzi, ludzie. Czy ta książka to pierwszy kryminał, po jaki sięgnęliście, czy co?
"Mężczyźni..." nie wybijają się ponad typowy poziom kryminałów. Takich średnich kryminałów, bo już np. każda książka Agathy Christie zjada te wypociny Larssona na śniadanie. Może w tym tkwi własnie mój kłopot? Może czytałem w życiu za dużo dobrych kryminałów, takich jak Conan-Doyle'a, czy właśnie Christie? No wiecie, takich, w których intryga jest ciekawa, a autorzy umiejętnie podrzucają nam fałszywe tropy i każą przenosić podejrzenia z jednej postaci na drugą, a na koniec uderzają nas w łeb, zdradzając prawdziwego sprawcę, a my musimy zbierać szczekę z podłogi.
U Larssona tego nie ma. Jego książka jest dość sprawnie napisana, ale pomyślana po prostu słabo. Intryga jest prosta i niczym nie zaskakuje. Kiedy Henrik Vanger opowiada, jaka historia stoi za roślinami, które co roku otrzymuje, nawet średnio rozgarnięty czytelnik (jak ja) z miejsca domyśla się prawdy o Harriet. Prawdy, którą autor książki potwierdza dopiero kilkaset stron później. Pod koniec książki (Australia!) jest już szczególnie śmiesznie, gdy widzimy jak długo Larsson próbuje zwlekać z objawieniem nam tego, czego domyśliliśmy się już wieki temu.
Nie spotkałem się jeszcze w żadnym kryminale z tak rozczarowującą i przewidywalną intrygą. Pozostaje pytanie - dlaczego akurat kryminał z najwątlejszą intrygą musi być taki masakrycznie długi? Starczyło zrobić z tego stustronnicowe opowiadanie. Naprawdę, nie ma tam w warstwie treściowej materiału na więcej. Po co to było tak rozwlekać? Jakby wyrzucić trzy czwarte wspomnień Henrika Vangera, nudne zawirowania wokół pisma "Millennium", czy wszystkie te sceny, obrazujące nam, że w Szwecji to każdy łazi do łóżka z każdym, ot tak, dla rozrywki... naprawdę, byłoby to zwięźlejsze i bardziej konkretne. Po co rozmieniać się na drobne?
Trudno było przebrnąć przez tę cegłę, oj trudno. No ale brnąłem, bo przeczytałem gdzieś, że książka wolno się rozkręca, ale ostatnie 200 stron to mistrzostwo, trzyma w napięciu i w ogóle. Czy to prawda? A gdzie tam! Tak naprawdę to pierwsze 400 stron jest nudne, potem 80 następnych jest nawet dość ciekawe (motyw listy Harriet, która jednak, koniec końców, nia ma znaczenia dla fabuły, bo sprawca zbrodni okazuje się być po prostu świrem, który nie potrzebuje sensownej motywacji), no i wreszcie od 480 strony aż do końca jest już tylko nuda i kolejne rozczarowania rozwiązaniem zagadki. Dawno po lekturze czegokolwiek nie miałem takiego poczucia zmarnowanego czasu.
Co jeszcze? A, wspomnę jeszcze o warstwie językowej. Wrzucane do dialogów raz po raz angielskie zwroty po jakimś czasie zaczynają irytować. Nie, cofam. Irytują od początku, a po jakimś czasie zaczynają bardzo irytować. Natomiast pare angielskich słów wrzuconych do wypowiedzi Australijczyka jest... no... dość dziwne, bo niby w jakim języku mówi ten Australijczyk? Chyba nie po szwedzku? Więc co? Larsson łaskawie przetłumaczył częśc jego wypowiedzi, a parę słów pozostawił po angielsku dla nadania lokalnego kolorytu? No dzięki, panie Larssonie, ale to nie ma za grosz sensu.
Tłumaczenie też ma swoje potknięcia. Na przykład? No chociażby zwrot "Dobry boże". Tak, "boże", z małej litery. No, chyba że Dirch Frode zwraca się tu np. do Zeusa. Nie wiem, nie doprecyzowano tego.
No i boleśnie zła odmiana słowa "SMS". Wysyła się SMS, moi drodzy, a nie SMS-a, tak jak wysyła się list a nie lista. A tu w książce co i rusz ktoś wysyła i odbiera SMS-a właśnie. No naprawdę, tak to może mówić Ferdek Kiepski, ale profesjonalnej tłumaczce to po prostu nie wypada.
No dobra, tyle. Przeczytałem i jakoś przeżyłem, ale prędzej wsadzę sobie jeża w gacie, niż sięgnę po drugi tom. Nie ma bata! Nie jestem ciekaw dalszych przygód pana Blomkvista i jego aspołecznej przyjaciółki (która wcale nie jest tak ciekawą postacią, jak to wszyscy mówią). Wolę po raz n-ty wrócić do Holmesa albo Poirota.
A Wy, cóż, jeśli nie chcecie, nie musicie oczywiście zdawać się na mój osąd. Każdy od czasu do czasu czyta jakąś słabą książkę. Ta nie jest jakaś tragiczna, ale miejscie na uwadze, że jest napraaawdę obszerna, więc stracicie przy niej więcej życia niż przy innych słabych książkach
Nie wiem czy zauważyłeś, ale to portal filmowy o filmach. Książki recenzuje się gdzie indziej. Jak nie obejrzałeś filmu, to nie wiem po co tu piszesz swoje opinie?
Nie wiem czy zauważyłeś, ale każdy ma prawo do wyrażania swojej opinii na temat pierwowzoru filmu. Nie musisz komentować.
Dla mnie nie oglądanie filmu i twierdzenie, że jest beznadziejny na podstawie książki i do tego recenzja książki na forum filmowym to jakieś nieporozumienie. Rozumiałabym, gdyby to było porównanie tego, co było w książce, a co w filmie. No ale jak autor nie oglądał...
Autor tego tematu nigdzie nie stwierdził, że film jest beznadziejny. Jedyne osądy jakie wygłasza na temat filmu to "po co ekranizować taki badziew?" i "nie chce mi się tego oglądać".
No właśnie. Czyli, że jest beznadziejny, bo jest beznadziejna książka. Tak beznadziejny, że nie chce mu się oglądać. Panie Łapaczu Za Słówka. Z góry wiedziałam, że to napiszesz i się nie zawiodłam.
Nie próbuj udawać mądrego. Czy jak ktoś przychodzi do klubu książki i mówi, że książka jest słaba bo widział film, to to jest normalne? Oczywiście każdy ma prawo do wyrażania opinii, ale to się mija z celem w tym przypadku. Pozdrawiam :)
Więc właśnie al_jarid tak robił, co saskiach zauważył, więc skoro się ze mną zgadzasz, to czemu się w nim nie zgadzasz?
Nigdzie nie widzę, że al_jarid krytykował film. Krytykował jedynie książkę. Gdyby krytykował film tylko na podstawie opinii o książce, nie byłoby to normalne.
Koniec dyskusji.
Chodzi o to, że nie widziawszy filmy, nazywa go badziewiem, bo czytał książkę, którą opisuje na forum dla filmów. Teraz koniec:)
Nigdy jakoś nie czułem potrzeby aby inwestować czas w czytanie zmyślonej historyjki. Wolę obejrzeć film, tak jest szybciej. A jak sięgam po książkę to po to aby się czegoś dowiedzieć, np Wielki Projekt Hawkinga, Ekonomia w jednej lekcji Hazlitta, Droga do zniewolenia Hayka itp, a nie po to aby tracić czas na wyobrażanie sobie jak zmyślony bohater idzie polną drogą a trawa jest zielona
To się ceni, ale niestety 75% Polaków nie czyta więcej niż jedną książkę rocznie.
Najgorszy film Finchera. Nie ma w tym filmie nic świetnego - ani klimatu, ani scenariusza, ani gry aktorskiej.
Ode mnie 3/10 tylko za muzykę.
Zmarnowany czas. Nie polecam!
Scenariusz jest świetny. Klimat bez zarzutów, czego oczekiwałeś? Gra aktorska Craiga wspaniała, innych niezbyt dobra. Oglądałem film bez dźwięku, z napisami.
Możesz mi napisać co, według Ciebie, jest "świetnego" w scenariuszu ?
ps Gra aktorska Craiga mnie nie zachwyciła, nie uważam go za wybitnego aktora a w tym filmie był wyjątkowo drętwy i nijaki. Za to dobrze wypadła Rooney Mara i Ch. Plummer.
pozdrawiam
Każdy szczegół jest przemyślany i ważny, fabuła wciąga widza i na koniec zaskakuje.
Również pozdrawiam.
Muszę się nie zgodzić :)
Czytałam wiele kryminałów w życiu, również Christie czy Doyle'a, o których wspominasz, ale nie mogę się zgodzić z Tobą, że trylogia Larssona jest "słaba". Wręcz przeciwnie... Wielowątkowa fabuła wciąga czytelnika w mroczny klimat powieści. Być może nie przypadła Ci do gustu ze względu na to, że Larsson porusza tutaj wiele wątków między innymi społecznych, a co za tym idzie nie skupia się wyłącznie na kryminalnej części fabuły. Powiedziałabym też, że trylogia nie jest dla każdego, ponieważ łatwo prowadzić może do zniesmaczenia poprzez kontrowersje w jakie obfituje.
Ja z pewnością polecam wszystkim fanom mocnych wrażeń czy kryminałów. Fabuła jest zawikłana i wielowątkowa, a postacie świetnie zbudowane, co więcej Larsson potrafi trzymać czytelnika w napięciu.
Co do samej ekranizacji... Cóż, mnie nie zachwyciła, nie tyle patrząc przez pryzmat książki - która jest o niebo lepsza niż film - ale przede wszystkim porównując ją z ekranizacją szwedzką, a ta jest naprawdę niebywale dobra ;) Od siebie mogę polecić fanom zarówno powieści jak i tej ekranizacji obejrzenie szwedzkiej wersji, warto.
zgadzam się, że książka to gniot. Ale ten film na szczęście wyciągnął z tej książki więcej, niż sam autor mógł sobie wyobrazić, więc naprawdę polecam obejrzeć
Najtrafniejsza recenzja tego "dzieła" jaką dane mi było przeczytać :D ja odpadłem gdzieś po 100 stronach i sięgnąłem właśnie po film, żeby się dowiedzieć, co straciłem. Ogólnie przekonałem się, że absolutnie nic (może poza kolejnymi scenami nachalnego product placementu). Omijajcie szerokim łukiem!
Obejrzałem ten film wczoraj. Muszę przyznać, że oglądało mi się to trochę lepiej niż czytało, głównie dlatego, że film siłą rzeczy nie jest AŻ tak rozwleczony jak książka, więc dynamika na tym zyskuje. Ale cóż, z próżnego i Salomon nie naleje. Co z tego więc, że zdjęcia i muzyka są całkiem niezłe i budują klimat, kiedy z tak słabej historii nawet Fincher nie zrobi czegoś dobrego.
Recenzja książki na portalu filmowym, na forum filmu na podstawie książki. Szkoda, że ostatni merytoryczny komentarz- nareszcie coś o filmie!- to pod względem długości, 1/10 komentarza do książki. BTW Agatha Christie jest przereklamowana- bez trollingu, piszę poważnie to co myślę. Czytałem parę jej książek. Nudnie napisane, w większości przypadków nieciekawe postaci, które zostają wplecione w fabułę w celach czysto zadaniowych- robią tylko za świadków, tudzież potencjalnych podejrzanych, ale często nie są ludźmi z krwi i kości. Uprzedzając- nie, nie mam uczulenia na książki napisane przed rokiem 2000. Lubię Lovecrafta, Poe'go. Tak wiem, takiemu Lovecraftowi tym bardziej trudno zarzucić dobre kreacje psychologiczne jego postaci- ale nie o to chodzi w jego książkach- a kryminał jednak powinien bardziej wyraziście stawiać na sylwetki psychologiczne, a nie tylko samą intrygę.