Smutne to, ale MARY MURPHY robi dużo większe wrażenie.
LEE MARVIN też wypadł sympatycznie.
Smutne.
Brando stworzył tutaj genialną postać człowieka nieszczęśliwego, ze zniszczonym dzieciństwem ('My father hit harder than you!'), który buntuje się przeciw systemowi, ciągle szuka swojego sensu życia. Jest tak nieszczęśliwy, że ciężko mu odczuwać radość, czy miłość, a na pewno trudno jest mu to okazać. Widać to zwłaszcza w jednej z ostatnich scen, jak wchodzi do baru (gdzie siedzi Kathy z ojcem), sprawia wrażenie, jakby chciał im podziękować, jednak nie potrafi; pozostawia jedynie statuetkę i wysila się na niezbyt promienny uśmiech.
Jego rola jest tutaj bardzo przekonująca.
Natomiast Mary Murphy jest drewniana jak deska, czy jej ucieczka przed gangiem, czy jej 'uczucia', ciągłe uciekanie nie wiadomo z jakiego powodu, etc. są strasznie wymuszone. Ona jest najsłabszym punktem tego filmu, w przeciwieństwie do kreacji Johnny'ego.
Zgadzam się. Niektórzy nie dostrzegają szczegółów. Nie ogarniają trudności w zagraniu stonowanych ról. Doceniają głównie ekscentryzm. Smutne.
Brando i Dean zaczeli reformowac , w latach 50-tych, kiedy to byly inne standardy gry, krolowaly glupkowate komedie romantyczne a aktorzy mowili wyraznie i 'do kamery', mieli sztywna podtawe etc, to ci dwaj panowie jako pierwsi ukazali postaci naturalnych, nieszczesliwych mlodych ludzi.
Dokładnie tak. Smutne to jest właśnie to,że niektórzy nie dostrzegają szczegółów, bo im się nie chce czy nie umieją. Skoro nie ma nic "podane na tacy" to po co się wysilać?
Popieram użytkownika Bruce_Lee. Ta Murphy głównie ucieka przed motocyklami i nic więcej (choć przyznam że nie była w stanie zepsuć sceny "baletu motocyklistów"). Brando jak zwykle odwalił dobry kawałek roboty, zaś grana przez jego postać jest chyba pozostawioną przed swoją śmiercią wizytówką.