Chodzi o taki, gdzie nie ma żadnego "trzeciego", tylko gdzie film skupia się na dziewczynie i chłopaku bez dorzucania na siłę postaci afroamerykanina by być poprawnym politycznie. Jak oglądałem trialer to sam pomysł wydawal mi się fajny, ale ta postać wydała mi się na tyle irytująca, że zniechęciła mnie do oglądania