EDUKATORZY
Masowe ruchy młodzieżowe kontestujące system kapitalistyczny to nieodłączny element rzeczywistości drugiej połowy XX wieku. Buntujący się młodzi ludzie często nawiązywali do słów Josepha Prudhon „własność to kradzież”. Ale niezgoda na drapieżną formę kapitalizmu i wszystko, co było tego następstwem, wywoływała nie tylko fale protestów. Także radykalniejsze, zbrojne działanie. Mieszanka socjalistów, komunistów i anarchistów wierzyła, że potrafi zaproponować coś w zamian. Inny system społeczny i gospodarczy. Chcieli stworzyć ludziom alternatywę.
„Edukatorzy” Hansa Weingartnera również opowiadają o rewolucjonistach, tyle że współczesnych. Rewolucjonistach XXI wieku. Im także nie są obce wzniosłe hasła o potrzebie równości czy zakończeniu wyzysku. Ale czegoś w tym wszystkim brakuje. Wiary w powodzenie? Na pewno. Przecież Jule, jedna z bohaterów filmu, nie wierzy w skuteczność jakichkolwiek manifestacji. Propozycji nowych, alternatywnych rozwiązań? Takich na miarę nowego stulecia? A przecież od lat 60. wiele się zmieniło. Także ludzka mentalność. Dziś ludzie nie popierają tak entuzjastycznie buntowników jak pół wieku wstecz. I właśnie w takich warunkach przychodzi działać tytułowym „edukatorom”.
Jule poznajemy podczas demonstracji. Grupa antyglobalistów protestuje przed sklepem z markowym obuwiem przeciw wyzyskowi dzieci w fabrykach krajów Trzeciego Świata. Demonstracja zostaje rozpędzona, kilka osób aresztowanych. Jule jest wściekła, bo ani ona, ani nikt inny aresztowaniu nie może zapobiec. Pozostaje tylko nadal rozdawać ulotki.
Cała walka Jule wydaje się być motywowana względami ideologicznymi. Występuje przeciw systemowi, w którym równość i sprawiedliwość to jedynie puste słowa. Gdzie państwo zezwala na wyzysk większości w imię powiększenia zysków nielicznej warstwy. Nawet ludzkie życie traci tu na wartości. Bo w systemie tym za kradzież samochodu wymierzana jest kara prawie tak surowa, co za gwałt na kobiecie. Podczas demonstracji Jule jest świadkiem wezwania policji przez właściciela sklepu w celu usunięcia protestujących – okazuje się, że instytucje stworzone w celu ochrony obywateli naprawdę zajmują się obroną własności nielicznych.
Później obserwujemy Jule w pracy, gdzie styka się z napastliwymi, wręcz agresywnymi przedstawicielami kapitalizmu. Zostaje wyrzucona z mieszkania przez równie chłodnego i bezwzględnego właściciela. I dopiero teraz poznajemy prawdziwe oblicze Jule. Tak naprawdę jej bunt nie wynika z niezgody na wyzysk dzieci w fabrykach czy głód mieszkańców Afryki. Powodowany jest prywatnymi problemami i osobistymi animozjami. Banalne?
Dalej poznajemy Jana i Petera. To oni są tytułowymi edukatorami. Ich zajęcie to spektakularne włamania do domów bogatych ludzi. Specyficzne są te włamania. Na przykład powracająca z wakacji rodzina zastaje całkowicie wywrócony dom. Stos mebli na środku pokoju, rzeźba przywieszona do sufitu, kosztowności w toalecie. I pozostawiona wiadomość: „Tłuste lata minęły”. Z domu nic nie zginęło. A raczej- prawie nic.
Początkowo Weingartner mocno idealizuje obraz bohaterów filmu. Przecież nie włamują się dla pieniędzy. Robią to „dla sprawy”. Ale Jana i Petera obserwujemy tylko w nocy. Co robią w dzień? Gdzieś muszą przecież pracować, bo jeżeli nie pracują, to z czego się utrzymują? Skąd mają środki na dalsze prowadzenie swojej walki?
Przyjrzyjmy się bliżej Peterowi. Już podczas pierwszego włamania, którego jesteśmy świadkami, kradnie złoty zegarek. Chce zarobić na swoim buncie? Przecież to nie tak mieli postępować. Małe odstępstwo od zasad? I po chwili widzimy jak Peter żegna się z Jule i Janem. Wylatuje do Barcelony. W jakim celu? O tym reżyser nas nie informuje. Wiemy jedynie tyle, że dobrze będzie się bawić. Do walki z systemem wróci po przyjeździe z Barcelony. Krótki urlop od ideałów?
Z całej trójki to Jan czuje się najbardziej obco w systemie. Wie, że nie przystaje do otaczającej rzeczywistości. Trochę z żalem i tęsknotą spogląda w parku na szczęśliwą rodzinę i bawiące się dzieci. Zdaje sobie sprawę, że jego nie czeka taka przyszłość.
Jan ortodoksyjnie podchodzi do wyznawanych zasad. Ostro krytykuje Petera za kradzież. Nie będzie żadnych kompromisów. Nie chce przecież, by uważano ich za pospolitych złodziei. Dla niego słowa Proudhon to życiowa dewiza. Swoją postawą przypomina raczej Ernesto Guevarę, niż kontestatorów systemu w Europie Zachodniej lat 60. Zafascynowany tym co robi chce dotrzeć do jak największej rzeszy naśladowców. Jak sam mówi: „każde serce to komórka rewolucji”. Ale sprzymierzeńców tak mocno wierzących jak on w słuszność tego co robi trudno będzie znaleźć. System kapitalistyczny zawsze się przed takimi jak on bronił i będzie robić to nadal. Tyle, że nowymi, skuteczniejszymi metodami. Już nie próbuje zdławić ruchów rewolucyjnych siłą. Niszczy je wplatając w machinę konsumpcji. Markowe koszulki z Che Guevarą czy anarchistyczne flagi- wszystko to można dziś kupić w sklepie. Anty –kapitalistyczne nastawienie stało się po prostu modne i na tym się zarabia.
Jednak cała ta romantyczna postawa Jana momentami też ma swoje chwile słabości. Jak wtedy, gdy swoim sprzeciwem wobec establishmentu chce zaimponować Jule.
Przewrotu w dalszym toku akcji nietrudno było się domyśleć. Jule i Jan zostają zaskoczeni podczas kolejnego włamania. Przez Hardenberga, milionera, któremu Jule jest winna pieniądze za zniszczony samochód. W zamieszaniu Jan ogłusza biznesmena. Na miejsce przybywa Peter. Cała trójka nie wiedząc co robić porywa Hardenberga i ukrywa go w górskiej chatce. Sytuacja całkowicie zaskakuje bohaterów. Działają chaotycznie, nic nie jest zaplanowane. Role się odwracają i to kapitalista jest teraz zależny od nich. I tak samo jak oni kiedyś, tak on teraz czuje się zastraszony, prześladowany i niepewny własnego życia. Weintgartner mówi wprost: nie ważne kto dominuje – ofiara zawsze czuje się podobnie.
Ta sytuacja uświadamia nam słabość rewolucjonistów. Ich wzniosłe ideały zostały pokonane przez potrzebę chwili. Trzeba kupić chleb, mleko i gazety. Rzeczywistość okazuje się bardziej gorzka niż wcześniej. Sprawy ideologiczne schodzą na dalszy plan. A co mają zamiar dalej zrobić z Hardenbergiem? Porwanie jak w latach 70? Morderstwo? Porzucenie więźnia i ucieczka za granicę? Wszystko to już było.
I tak dochodzimy do meritum, czyli aspektu edukacyjnego. Trójka bohaterów zaczyna dyskutować z Hardenbergiem. Bardzo ciekawy jest ten dialog pokoleń. Przy czym sytuacja znów się zmienia. To Jule, Jan i Peter mieli edukować Hardenberga, a tymczasem jest odwrotnie. Życiorys Hardenberga z lat młodości niewiele odbiega od ich życiorysów. Też był w buntownikiem. Jednym z przywódców rewolty roku ’68. Ale później przyszedł czas na kompromisy. Edukacja dzieci, ochrona zdrowia, bezpieczeństwo –wszystko to kosztuje. Zdobywanie pieniędzy to za każdym razem nowy kompromis. W końcu o lewicowych ideałach się zapomina. A na zarzuty o chciwość ma łatwą odpowiedź: przecież każdy człowiek pragnie być lepszym od innych. I oni tego nie zmienią. Trochę to przykre, ale Hardenberg wydaje się mocno wiarygodny w tym, co mówi.
Czy Hans Weingartner próbował stworzyć obraz współczesnych buntowników na wzór ich poprzedników z lat 60. ? Anty- i alterglobaliści protestujący w słusznej dla nich sprawie, narażający się podczas ulicznych walk z policją w imię szczytnych ideałów. Czy jednak zasługują oni na miano następców buntowników lat 60.? Nazbyt bajkowy ten obraz. Dzisiejsi buntownicy wyposażeni są w telefony komórkowe, korzystają z internetu. Na demonstracje latają samolotami. Trochę na pokaz ten bunt. Oczywiście nie wszyscy tak postępują. Ale oglądając w telewizji kolejne manifestacje trudno oprzeć się wrażeniu, że ci ludzie traktują to jak happening.
Na sam koniec bohaterowie Weingartnera wracają do wcześniejszego zajęcia. Ale już z innym nastawieniem. Jan zgadza się na drobne kradzieże Petera. I to jest właśnie pierwszy kompromis, o którym mówił Hardenberg.
Hmm.. widzę, że film naprawdę dał Ci do myślenia.. taka długa recenzja nie zdarza się często na FW..
Z grubsza zgadzam się z Twoimi spostrzeżeniami..
W zasadzie, można powiedzieć, że końcówka filmu i jego ogólna wymowa napawa raczej pesymizmem. Wychodzi na to, że od systemu nie można uciec, nie można z nim walczyć, bo ten już na wstępie ma przewagę - wszystko przerobi, wszystko wchłonie i sprzeda jako nadruk na koszulce. Zresztą czy taki bunt ma sens? Co da demonstracja przeciwko wykorzystywaniu nieletnich mieszkańców Azji? Prawdopodobnie nic..
I wreszcie druga kwestia - co można zaproponować w miejsce systemu? Otóż chyba nie ma nic lepszego, skoro do tej pory nikt nic nie wymyślił i już kolejne pokolenie przerabia podobną ideologię buntu... i to jest jeszcze bardziej przygnębiajace..