Inny, tan bardziej znany Rodriguez również kilkanaście lat temu zrobił film w podobnych klimatach. I w zasadzie na meksykańskim aromacie podobieństwa się kończą, bo Eduardo Rodriguez zdecydowanie poszedł w kierunku rozwałki. W ogóle cały scenariusz zmontowany jest z konieczności, by wypełniał przestrzeń pomiędzy kolejnymi strzelaninami i kopniakami i w żaden sposób nie przeciążał mózgu widza. Clue filmu to akcja i akurat ta jest na naprawdę świetnym poziomie. Bardzo dobrze nakręcona, nieźle udźwiękowiona, kamera pracuje doskonale - do tego nie można mieć nic do zarzucenia. No, może poza zupełnym porzuceniem choćby pozorów realizmu, Adkins staje się kuloodporny w stopniu porównywalnym do Arniego w legendarnym 'Commando', fizyka i grawitacja zresztą również się go nie imają. I w tym kontekście zabawnie wygląda scena, w której zbiera kolejne magazynki. Zabrakło też jakiejś finałowej, efektownej rozwałki, tak na podsumowanie filmu i deser, no ale nawet bez tego 'El Gringo' to smaczny, krwisty kawał mięcha.
Bo wszystko sprowadza sie do tego, by umieć z kiczu zrobic sztukę (Tarantino, Rodriguez-ten od "desperado"), Z konwencji przerysowanego komiksu zmontować coś co w ramach gatunku będzie arcydziełem. Tu wyszła nieudolna kalka twórczosci w.w, a wstawki a la Guy Ritchie, czy teledyskowe "migawki" wyszły dosyć żałośnie (co poniektórych pewnie przyprawiły o atak padaczki).