Wreszcie obejrzałem. Ależ to mógłby być fenomenalny film, gdyby zadbano o obsadę! Książka J.D. Vana mi się nie podobała, ale cały czas byłem pewien, że można z niej zrobić absolutnie przejmujący obraz filmowy. Tu Glenn Close w pojedynkę nie daje rady tego udźwignąć, bo reszta po prostu jest koszmarna. Rola Amy Adams koncertowa – i równie koncertowo zrujnowana. Do tego płaskie wizerunki stworzone przez Basso i Bennett, a poza tym… za mało brudu i patologii jak na film o jednym i drugim. Doskonały przykład tego, jak można zniszczyć potencjał na świetny film. Tylko średni.