pierwszy film, który otrzymuje miano arcydzieła to chyba największe przekleństwo, jakie może dotknąć reżysera, bo bardzo trudno mu później nakręcić kolejny film na podobnym poziomie. "Wygnanie" jest rzeczywiście słabsze od "Powrotu", ale podobnie (chyba nawet bardziej) poetyckie, dopieszczone wizualnie. trzecim filmem Zwiagincew próbuje wymknąć się z szufladki "spadkobierca Tarkowskiego" i (w moim odczuciu - niestety) mu się to udaje. ujęcia są równie dopracowane jak poprzednio, jednak surowość i mniejsza niż we wcześniejszych produkcjach plastyczność powoduje, że brak im "tego czegoś". wciąż jednak są - jak u "poety ekranu" - długie, co mniej cierpliwych widzów może nieco zirytować (szczególnie pierwsze minuty akcji). to co najbardziej mnie rozczarowało to skromna symbolika i brak jednoznacznego nawiązania do sztuk plastycznych, które tak uwielbiam w "Powrocie" i "Wygnaniu". pojawiają się co prawda jakby wyjęte spod pędzla Rublowa ikony, a inspiracji dla sceny awarii prądu można wypatrywać w malarstwie barokowym, jednak nie wywołuje to u widza szczególnych emocji (a mam dreszcze za każdym razem kiedy widzę śpiącego w "Powrocie" ojca). scenariusz jest przeciętny, ale to chyba jasne, że Zwiagincewa nie ogląda się dla treści, ale dla formy - a tym razem, jak już wspomniałam, zawiódł również w tej kwestii. szkoda, że i tym razem nie zagrał Ławronienko, bo był naprawdę genialny w obu filmach...
piszecie, że "film jest prawdziwy", dopatrujecie się analogii do sytuacji politycznej i historycznej Rosji – w porządku, ale gdybym chciała obejrzeć film o takiej tematyce, sięgnęłabym po Bałabanowa. od Zwiagincewa oczekuję czegoś innego - nie komentarza społeczno-politycznego, a tego, co Ważny Pan Recenzent Filmwebu nazwał "pretensjonalnością" i "epigoństwem", a ja określiłabym raczej magią i reżyserskim kunsztem. jedyne co mi pozostaje to mieć nadzieję, że w czwartym filmie Pan Andriej powróci do kręcenia w stylistyce swojego wielkiego imiennika, bo w niej sprawdza się rewelacyjnie.