Zamiast kino "wielkiego" formatu powiedziałbym jeden wielki obraz nędzy i rozpaczy.Pan Skolimowski chyba cierpi na starczą demencję,a krytycy filmowi zachwycający się tym nikczemnym "dziełem" zapewne byli na silnych antydepresantach skoro uznają to coś za kwintesencję kina akcji.Przy tym filmie "Śmierć w Wenecji" jest niczym "Igła" Foletha i "Matrix" Wachowskich razem wzięte. Wolałbym oglądać przez 1,5 godz. kupę na chodniku niż ten film drugi raz.