Coś jak "Kariera Nikodema Dyzmy" po amerykańsku... Im więcej filmów oglądam tym bardziej wszystkie wydają mi się podobne. Gdyby nie Eddie to film byłby tak ponury jak wychodek w środku pola.
Może cenię go bardziej przez sentyment - w mojej podstawówce na drzwiach ujednej klasy wisiał plakat z "FAłszywego senatora:" i jak mi isę nudziło na geografii to czytałam napisy z obsadą.