Po takich filmach można rozpoznać wielkość twórców. Historia jakich wiele, ale za to jak opowiedziana. Spielberg ma dar do opowiadania i udowodnił to nie raz. Jednak nie to mnie najbardziej zaskoczyło w "Fablemanach" tylko jak wiele trików operatorsko-montażowych przemycono to tej prostej opowieści. Każde cięcie jest spowodowane konkretną emocją lub reakcją na emocje, ale najbardziej rzucają się w oczy pomysłowe przejścia na zmianę lokacji. W jednej ze scen Sam nagrywa wjazd samochodu na podjazd, unosi rękę, aby dać znak zatrzymania i gdy to robi niczym w "Lawrence z Arabii" następuje cięcie i jesteśmy na planie westernu. Innym razem światło wpadające do mieszkania rozjaśnia się i przenosimy się do Los Angeles. Z kolei w jednej z kluczowych scen filmu Sam ogląda nagrany film i na ujęciu złożonym z dwóch planów odkrywa romans mamy na drugim planie. I takich małych perełek jest tu wiele.