Czy film jest obiektywny? Nie.
Czy zasługiwał na Złotą Palmę? Nie.
Ale czy można o to winić Moore'a?
Ja już dawno przestałem wierzyć w to, że filmy dokumentalne prezentują obiektywny obraz prawdy. No, może takie jak "Makrokosmos" czy produkcje National Geographic - ale nie dotyczące ważnych faktów politycznych czy społecznych. Nawet włączając wiadomości w telewizji nie można liczyć na to, że usłyszymy suche fakty. Dwie stacje, w odstępie pół godziny, potrafią ukazać to samo zdarzenie w krańcowo innym świetle. W kontekście tego, czy dziwić powinno, że obraz stworzony (od strony merytorycznej) w całości przez jedną osobę przeinacza pewne fakty? Czy powinno to dziwić, kiedy tą osobą jest do tego Moore?
Moore już dawno dał się poznać jako człowiek, który swoimi filmami próbuje wykreować konkretny punkt widzenia na sprawę. Nie chcę wnikać, czy to faktycznie jego okrzyczana zewsząd "lewackość", czy po prostu prostolinijne podejście do dokumentu. Ważne jest, że taki sposób kręcenia filmów jest przeciwwagą do oficjalnych źródeł wiadomości, a więc właśnie drugą stroną medalu, o którą wszyscy się dopominają.
Kwestia Złotej Palmy - wszystkim tym, którzy mają do Moore'a pretensje o to, że ją dostał, pragnę przypomnieć, że nie on sam ją sobie wręczył. A żadnego człowieka nie można winić za to, co zrobili inni. Decyzja jury faktycznie mnie nieco dziwi, ale nie uważam, żeby była taka znów fatalna w skutkach. Film, mimo nagrody, miał poważne problemy z wejściem na ekrany w Stanach. Kto wie, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby owej nagrody nie dostał. A - i z tym wszyscy obrońcy sprawiedliwości i obiektywizmu powinni się zgodzić - w demokracji każdy człowiek powinien mieć prawo powiedzieć głośno, co myśli.
Kilka zdań do "komunistycznej" i "nazistowskiej" propagandy - jedna podstawowa rzecz film Moore'a od nich różni. Filmy propagandowe we wspomnianych ustrojach powielały obraz z prasy, radia i wszelkich innych środków przekazu. Nie mając żadnego punktu odniesienia, człowiek przyjmował te fakty na wiarę i jego jedyną obroną był własny rozsądek. W dzisiejszych dniach, "Fahrenheita 9.11" można łatwo skonfrontować z dziennikami TV, wypowiedziami samego George'a Busha czy choćby internetowymi forami, jak to. A to już diametralnie zmienia postać rzeczy, nieprawdaż?
Cóż jeszcze? Mi oglądało się ten film dobrze. Z góry podchodziłem do niego, jak do subiektywnego punktu widzenia na problem. I Moore ten punkt widzenia przedstawił w sposób sprytny, zabawny, sugestywny i - przede wszystkim - interesujący. Czy nie przeszkadzało mi przeinaczanie ogółu sprawy? Heej, przypominałem sobie, jak prezydent Kwaśniewski mówił, że "nie idziemy na wojnę z Irakiem, bo to nie jest żadna wojna!" i cała złość na Moore'a mi przechodziła.