Jak na współtwórcę "Ody Do Radości", Komasa poszedł na łatwiznę - wlaściwie to trochę o niczym jest. Potwornie wyszła też główna rola pani Kijowskiej... potwornie w każdym znaczeniu, bo jeśli mówimy że postać buduje się za pomocą oczu, to pani poległa na tym gruncie jak Polacy pod Żółtymi Wodami. Nieobecne, prywatne spojrzenie, beznemiętne gapienie się w dal nijak nie sprzyjało autentyczności postaci.
Poza tym jakieś to wydumane było. Ble.
dla mnie ten film jest prawie że genialny, tym bardziej że to etiuda II roczna... niesamowity film.. wszystko co najwazniejsze rozgrywa się "u widza", w nim, w środku..... moje odczucia takie...