Pierwsze wrażenia po seansie:
1) Johnny Depp wypadł przekonująco, mimo że obawiałam się w tej roli. Tylko gdzie te tytułowe zbrodnie Grindelwalda? Póki co miał okazję wykazać się bardziej jako mówca, ale poszło mu nieźle.
2) Jude Law jako Dumbledore przyjemny w odbiorze, chociaż widać że realizatorzy chcą go "sprzedać" osadzając w znanym i lubianym klimacie (scena z boginem identyczna jak lekcja z profesorem Lupinem w Więźniu Azkabanu, brakowało tylko muzyki z gramofonu).
3) Fabuła mocno skupia się na odkrywaniu pochodzeniu Credence'a i zmierza w stronę historii rodziny Dumbledore'ów co mnie osobiście nie zbyt przekonuje, bo spodziewałam się tu raczej przybliżania do historii Ariany. Ale może ma ktoś jakieś ciekawe teorie?
4) Sprawy techniczne - w paru scenach irytujące zachowanie kamery - na początku dziwne zbliżenia na Letę i obcięte głowy Tezeusza i Newt'a, późniejsza scena z Letą (Hogwart) i kamera trzęsąca się tak jakby operator miał delirkę.
5) Zwierzęta ponownie prezentują się wspaniale - kelpia, małe niuchacze i oczywiście Zouwu ze swoją zabawką.
6) Za mało akcji z Jacobem, który skradł moje serce w poprzedniej części. Mam nadzieję, że w kolejnej części dadzą mu wykazać się heroizmem. Liczyłam też na jakąś naprawdę przekomiczną scenę z nim, ale chyba magia już go tak nie szokuje :)
W skrócie - jako wieloletnia fanka HP i entuzjastka 1 części Fantastycznych Zwierząt odczuwam pewien niedosyt. Liczyłam na mniej pobocznych wątków i większe tempo głównej akcji. Mam nadzieję, że następna część będzie powalająca bo chciałabym żeby poziom filmowego uniwersum nieco jednak podskoczył :)
Podpisuję się pod tym w 100%, choć jeszcze bym dodała:
7) Queenie - mam wrażenie, że zepsuli tę postać. Niby dołączyła do Gellerta, bo chciała być z Jacobem, ale przecież, wchodząc w krąg, zostawiła Jacoba na pastwę losu i niebieskiego płomienia, który zaraz miał zniszczyć wszystko wokół. Ponadto w pierwszej części była podkreślana jej siostrzana więź z Tiną, a tutaj tylko "hop, jestem po stronie Grindelwalda, no siema, w sumie Tinę też zostawiam na pastwę płomienia". Przykre.
Kurde dziewczyny, nie potrzebnie wszedlem w komentarze. Bo na 19 dzisiaj smigam do imaxa i juz sie negatywnie nastawilem :(
A czyż czasem Queenie nie była omotana jakimś czarnomagicznym zaklęciem przez Grindelwalda? Może nie dołączyła do niego dobrowolnie, tylko z powodu czegoś w stylu Imperiusa
Mam podobne odczucia. Jedynka była wg mnie jakaś taka bardziej magiczna - możne przez te wszystkie fajne zwierzaki i stosunkowo świeże postaci. Tutaj niby jest bardziej mrocznie, ale mam wrażenie że czym bardziej twórcy zaczynają wplatać w opowieść wątki z Harry'ego Pottera - tym bardziej historia grzęźnie na mieliźnie. Grindelwald w wykonaniu Deppa całkiem znośny, ale z drugiej strony oprócz gadania nic w tym filmie strasznego nie robił, żeby aż dać całości podtytuł "Zbrodnie Grindelwalda" (chyba tylko tani clickbait). Najbardziej razi mnie tutaj rozstrzał między postaciami i ich nakreśleniem w pierwszej części, a w drugiej. Queenie z poprzedniej odsłony miała bardzo dobry kontakt z siostrą, były ze sobą zżyte, wydawała się odporna na zakusy "ciemnej strony mocy" i wydawało się, że - choć momentami trochę naiwna - tak naprawdę jest stała w swoich uczuciach i tak łatwo światopoglądu o 180 stopni nie zmieni. Ale podobnie było w przypadku Newta - z poprzedniej części wiemy, że darzył wielkim sentymentem Letę Lestrange, nosił w walizce jej zdjęcie i mówienie o niej wyraźnie sprawiało mu jakiś wewnętrzny ból. A tu nagle w drugiej części wręcz cieszy się, że ta jest zaręczona z jego bratem. No trochę konsekwencji by się przydało jednak. Obecność Dumbledore'a w filmie przez 10 czy 15 minut też jak dla mnie na spory minus, bo oprócz gadania postać też nic nie zrobiła (wiemy, że już wtedy uznawany był za wielkiego czarodzieja ale w filmie nic na to nie wskazuje). Credence mnie ciekawił w jedynce, w dwójce irytował. W ogóle to ujawnienie przez Grindelwalda, iż jest jakimś bratem Dumbledore'a (o którym nigdy wcześniej nie było mówione ani pisane w HP chociażby jak dla mnie straszliwie naciągane i średnio logiczne). Jedyny wątek, który mnie zaciekawił to Nagini - ciekawe jak trafiła do Voldemorta i dlaczego zdecydowała się służyć takiemu złolowi skoro wcześniej nie dołączyła do Gridenwalda i wydawało się, że miała jakieś wartości jednak.
1) Chyba chodziło o zamordowanie tej przypadkowej rodziny we Francji (włącznie z małym dzieckiem), zabicie służki (pół-skrzatki?) plus masakrę aurorów magicznym ogniem na cmentarzu. W poprzedniej części tych "zbrodni" nie było za dużo, więc musieli coś w końcu pokazać. Na plus również fakt, że Grindelwald ma jakieś tam motywacje i jest zręcznym manipulatorem.
3) Tutaj robi się niezły bigos, bo żeby Credence był bratem Dumbledore'a, musiał urodzić się przed 1899 rokiem (śmierć Ariany i Kendry). Perciwal powinien być wtedy w Azkabanie lub umrzeć wcześniej, zatem nie wiadomo czy mógł "spłodzić" kolejnego syna. Może Kendra w tym czasie spotykała się z kimś innym, nawet jakimś mugolem. Możliwe, że zaszła wtedy w ciążę i urodziła syna. Potem był ten wypadek z mocami Ariany, potem śmierć jej samej. No i wtedy nagle Albus i Aberforth wysyłają swojego przyrodniego brata za ocean? No i jeżeli Leta Lestrange urodziła się około 1897 roku (tak samo jak Newt), to w drodze do Ameryki miała może z 10 lat. Czyli Credence musiał urodzić się np. w 1899 roku, ale w 1907 być jeszcze niemowlakiem na statku... Chyba Grindelwald coś kręci ;)
6/7) Jacob/Queenie - tutaj trochę rzucało mi się w oczy, że sceny z ich udziałem są strasznie naiwne, jakby wyłącznie po to, żeby popchnąć fabułę do przodu, m.in to nieszczęsne "rozstanie", potem szukanie się po Paryżu itd. Ale z drugiej strony po zakończeniu filmu doszedłem do wniosku, że oprócz postępu fabuły, sceny te służyły niejako "popchnięciu" Queenie w ramiona Grindelwalda. Która chyba traktowała Jacoba jako taką swoją "maskotkę", tym bardziej że w pierwszej części spodobał jej się m.in. dlatego, że "Ojej, jesteś mugolem, nigdy z takim nie gadałam, to takie egzotyczne". Poza tym była w stanie omotać zaklęciem kogoś, kogo kocha, tylko dlatego, że chciała wziąć z nim ślub (to w ogóle ciekawe, czemu eliksiry miłosne w HP nie były traktowane podobnie jak Imperius). No i w jej kraju w ogóle jakikolwiek związek z mugolami jest zakazany. A potem Grindelwald mówi nie o "nienawidzeniu" mugoli, tylko o przejęciu władzy nad nimi i końcu ukrywania się z tym, kim się jest. Więc dla Queenie ta propozycja była całkiem spoko - nikt jej nie zakaże ślubu z Jacobem, a jak ten nie będzie chciał to go zaczaruje - ot tak, dla "większego dobra".
I w ogóle jest jeszcze kwestia tego "Paktu Krwi", bo chyba nie Wieczystej Przysięgi? W "Ksiąciu Półkrwi" widać było, jak wygląda ta druga, natomiast w przypadku Patku powstaje flakonik (pieczęć?) z krwią obu przysięgających, który "być może" Dumbledore będzie w stanie zniszczyć. Bardzo to wszystko wygodne :)
Rowling to w ogóle ma łeb do naprawdę niezłych historii, ale ze scenariuszem idzie jej ciut słabiej. Gdyby tylko miała napisać kolejne pięć książek pewnie wyszłaby z tego naprawdę niezła opowieść. A tak musi zmieścić się w scenariuszu na potrzeby około 2-godzinnego filmu i w bardzo naiwny sposób rozwijać fabułę. Niemniej jednak wyszło z tego trochę takie "Imperium Kontratakuje"