Najtragiczniejszą - ale w dobrym rozumieniu tego słowa. Strasznie mi się podoba kreacja Branagha - bo pokazał człowieka dobrego, o wielkiej i szczytnej idei, który wszystko co robił - robił z miłości, a w ostateczności został strasznie ukarany. Chciałam powiedzieć - ukarany za zabawę w Boga, ale wstrzymam się od tego - bo tak naprawdę w tym filmie Victor nie chciał być Bogiem, nie chciał uzurpować sobie prawa do tworzenia, a nawet w jednej ze swoich kwestii powiedział, żeby Boga do tego nie mieszać. Niemniej jednak - piękny film z morałem. Ośmielę się nawet powiedzieć, że to film o kilku płaszczyznach. I postacią, która mnie najbardziej wzrusza jest właśnie Frankenstein - Victor, a nie jego dzieło.