Jak na rok 1960, to nie ma szału według mnie. Jest co prawda kolor, ale to wszystko jakoś się nie klei. Głównie chodzi o zbyt przerysowane postacie - Sasaki Kojiro jest wręcz karykaturalny. Dobra, ale po kolei:
UWAGA SPOJLERY:
Mamy dwóch panów nazwiskiem Musashi i obaj chcą zasłynąć ze swej sztuki władania mieczem - rywalizują, lecz nie bezpośrednio. Pokonują słynnych mistrzów różnych szkół (analogicznie jak Musashi np. w filmie Inagakiego), aż na ich drodze staje Sasaki, z którym finalny pojedynek na wyspie toczy jeden z Musashich (drugi się spóźnił przez ukochaną). Potem następuje kulminacja i upragniony pojedynek między dwoma bohaterami w okolicach wulkanu. Nie powiem, sceneria wspaniała, w ogóle krajobrazy w filmie pierwsza klasa, jak to w japońskich-samurajskich filmach bywa.
Kazuo Hasegawa gra b.dobrze, najgorzej z tym Sasakim, ale da się przeżyć. Film trochę trąci myszką ogólnie. Nie jest zły, ale potencjał jest niewykorzystany. Ta "alternatywna" historia jest naciągana i trochę mdła. Ogólnie takie 6/10.